Pracownicy firmy Szkło-Dekor w Piotrkowie Trybunalskim mogą się czuć jak całoroczni pomocnicy Świętego Mikołaja. Tylko szczyt ich sezonu przypada nie na grudzień, lecz na miesiące wakacyjne, kiedy najwięcej tradycyjnych ozdób wyrusza za granicę, gdzie polska szklana bombka wciąż jest światową marką.
Szklana manufaktura
Pierwsze bombki choinkowe powstały w 1840 r. w hucie szkła Lauscha w Niemczech. Wykonał je Hans Greiner. Podobno zmotywowała go bieda – nie stać go było na klasyczne wówczas ozdoby: ciastka, jabłka, orzechy, dlatego zrobił zwykłe kule, którymi ozdobił choinkę.
W 1889 r. w Piotrkowie Trybunalskim, w budynkach po dawnej krochmalni i zakładzie produkującym syrop do cukierków, rozpoczęła działalność Piotrkowska Fabryka Szkła Anna. Huta zatrudniała 60 robotników, produkowała szkło okienne i cylindry do lamp naftowych. Firma przechodziła w kolejne ręce, w 1907 r. kupiło ją Belgijskie Towarzystwo Akcyjne, zmieniając nazwę na Hortensja. Po I wojnie światowej Hortensja została rozbudowana – w 1921 r. zatrudniała około 500 robotników. Produkowała wówczas szkło dmuchane i prasowane w stylu art déco, do dziś osiągające wysokie ceny na aukcjach internetowych. W PRL huta została upaństwowiona i odtąd nosiła nazwę Huta Szkła Gospodarczego Hortensja. W latach 50. funkcjonowała jako Spółdzielnia Pracy Ozdób Choinkowych i Przerobów Szklanych Szkło i 20 lat później zatrudniała ponad 2 tys. osób. Swoje wyroby eksportowała do około 120 krajów, produkując mniej więcej 19 mln ozdób rocznie. Nie przetrwała jednak okresu transformacji gospodarczej – mimo przekształcenia w jednoosobową spółkę skarbu państwa zakład upadł w latach 90. Dziś funkcjonuje jako spółka Szkło-Dekor – to wciąż szklana manufaktura.
Dmuchanie, srebrzenie, malowanie
W firmowym sklepie często stoją kolejki. W okresie okołoświątecznym codziennie przyjeżdżają tu autokary z dziećmi zwiedzającymi zakład i uczącymi się na warsztatach technik zdobienia bombek.
– Zawsze nakładają za dużo kleju, obsypują obficie brokatem, bombki nawet nie zdążą wyschnąć, a i tak dzieciaki wychodzą przeszczęśliwe z własnoręcznie ozdobionymi świecidełkami, same też połyskujące brokatem, który osiada wszędzie – śmieje się prezes firmy Zbigniew Bartuzi.
Fachowcy oczywiście pracują inaczej. Droga bombki od szklanej rurki do kolorowego arcydzieła jest dość długa. Można ją poznać podczas wycieczki, która zaczyna się w dziale dmuchalni. Tu szkło rozgrzane do około 700 st. C przechodzi obróbkę plastyczną, pozwalającą nadać bombce kształt.
– Robi to ręcznie dmuchacz, formalnie – formowacz wyrobów szklanych. Są na to dwa sposoby: dmuchanie z wolnej ręki, czyli bez użycia formy metalowej, albo z użyciem formy, by nadać bombce określony kształt – wyjaśnia szef firmy.
Zależnie od stopnia skomplikowania dmuchacz jest w stanie przygotować 100–150 elementów dziennie. Kolejnym etapem jest srebrzenie. Do szklanych baniek wlewa się płyn, który odpowiada za tzw. efekt lustra. Potem partia bombek jest zanurzana w farbie, a po wyschnięciu trafia w ręce malarek, które precyzyjnie ręcznie malują wzory na dmuchanych kulach, konikach, samochodzikach, ozdabiają brokatem, kamieniami, pastami, perełkami. Potem bombka trafia do działu pakowania, gdzie zostaje obcięta końcówka, nałożony zaczep i dzieło trafia do pudełka. Ostatnim etapem jest wysyłka.
– Ta branża dosyć mocno się zmienia. Przez lata zmieniały się kształty bombek, możliwości produkcyjne, surowce. Ozdoby, które były popularne w latach 50., teraz klientów raczej by nie znalazły. Natomiast widzę, że jeśli tę samą propozycję dekoracji przekaże się dwóm, trzem malarkom, to otrzymuje się trzy zupełnie różne bombki, bo wszystko jest kwestią interpretacji. Tę samą rzecz można przedstawić na różne sposoby, użyć różnych elementów dekoracji, innego brokatu, kamieni, perełek. W tej pracy panie dominują. Żeby być dobrą malarką, trzeba mieć rękę, która potrafi wykonać rysunek, lecz także dobre tempo pracy. Przychodziły tu osoby z dużym potencjałem, ale jeśli były w stanie udekorować pięć bombek dziennie, to było za mało – wskazuje Zbigniew Bartuzi.
Bo dzień pracy malarki oznacza udekorowanie kilkudziesięciu albo i 150 ozdób, wszystko zależy od stopnia trudności. Do tej pracy potrzebna jest cierpliwość, zdolności manualne i doświadczenie – malowanie ozdób to zupełnie inna praca niż np. malowanie na papierze.
– Prawdopodobnie w latach 50. czy nawet 60. nieistniejąca już Huta Hortensja miała szkołę dekorowania szkła. Natomiast teraz takich szkół nie ma. Jeśli przyjmujemy nowych pracowników, to osoba chętna siada przy stole i usiłuje coś udekorować. Kierowniczka produkcji dzięki doświadczeniu od razu wie, czy kandydatka się sprawdzi czy nie. Kolejny etap, przyuczanie do zawodu, to proces dosyć długi, bo tak naprawdę pierwsze rezultaty pojawiają się dopiero po roku nauki – opowiada prezes firmy.
1000 form bombek
Polskie ozdoby są znane na rynku amerykańskim od czasów powojennych, co oznacza dziesiątki lat budowania siły marki.
– Amerykanie cenią także to, że jesteśmy firmą z wieloletnią tradycją, no i podobają im się nasze wzory, choć bywa, że zlecają przygotowanie własnych tematów. W porównaniu z tamtym rynkiem w kraju sprzedajemy niewiele, głównie do kilku sklepów w Warszawie – mówi Zbigniew Bartuzi.
Przez lata w Szkle-Dekorze nie zmienił się system pracy – szczyt sezonu produkcyjnego przypada na wiosnę i lato. Wtedy właśnie trwa produkcja na rzecz amerykańskich odbiorców, bombki wylatują do magazynów sieci Hallmark, HomeGoods czy Tuesday Morning. Jesienią produkcja skupia się na rynku krajowym.
– Szczyt produkcji musi być planowany dużo wcześniej niż początek sezonu sprzedażowego. Dla nas niestety to jest lato, dlatego zawsze tłumaczę pracownikom, że w tej branży lato to nie jest pora, kiedy można iść na urlop… – przyznaje szef firmy.
Większość wzorów jest prezentowana we wzorcowni – są kule, jaja Fabergé, domki, czuby na choinkę, muchomorki, serca, szyszki. Stała załoga to ponad 30 fachowców, wielu związanych z firmą od ponad 20 lat. Poważne funkcjonowanie na rynku międzynarodowym firma zaczęła właśnie od bombek w kształcie jajek, ale w portfolio ma około tysiąca form i ponad 20 tys. wzorów.
– Oczywiście tak jak wszędzie wpływ ma też moda. Są firmy, które w tamtym roku proponowały kolor różowy. W kolejnym roku wybierają paletę bardziej stonowaną. Reagujemy na potrzeby rynku, dlatego oprócz bombkowej klasyki mamy też zaskakujące formy w postaci np. taczki albo szpadla. Przygotowujemy też ozdoby wielkanocne. Moja ulubiona bombka? Przyznam, że po tylu latach pracy patrzę na nie bardziej w aspekcie towaru, który można sprzedać, aniżeli moich osobistych preferencji. Natomiast na pewno nie da się zrobić bombki szklanej, która byłaby odporna… na koty. Taką odporność mają tylko plastikowe ozdoby, a takie tu nie powstają – śmieje się Zbigniew Bartuzi.