Do końca czerwca resort środowiska przygotuje rozporządzenie o przydziale limitów emisji CO2. Na razie energetyka nie ma powodów do zmartwienia.
Wygląda na to, że branża energetyczna wyjdzie obronną ręką z wojny o limity emisji dwutlenku węgla (CO2). Ministerstwo Środowiska (MŚ) kończy prace nad nowym projektem narodowego planu alokacji uprawnień do emisji, który trzeba było przygotować po obcięciu polskiego limitu o 16,5 proc. przez Komisję Europejską (KE). Jeśli projekt nie ulegnie istotnym zmianom, elektrownie stracą znacznie mniej uprawnień, niż wynosi ogólnokrajowa redukcja, bo około 9 proc., a elektrociepłownie — około 10 proc.
MŚ rozpoczęło przycinanie planu od wyeliminowania tych emisji, które zostały wprost zakwestionowane przez KE.
— Między innymi mocno zredukowaliśmy limity firmom, których prognozy wzrostu produkcji i emisji okazały się istotnie odbiegające od rzeczywistego wykonania — wyjaśnia Wojciech Jaworski, dyrektor departamentu instrumentów ochrony środowiska w MŚ.
Po tych operacjach oraz zredukowaniu przez MŚ rezerwy udało się dla energetyki osiągnąć redukcję mniejszą od narzuconej przez Unię. Elektrownie zgodziły się, by straty podzielić równo, przycinając w takim samym stopniu uprawnienia wszystkich producentów.
Lepiej protestować
Do 30 maja w ramach konsultacji prowadzonych przez MŚ projekt uzyskał akceptację Towarzystwa Gospodarczego Polskie Elektrownie. Mimo to nie wszyscy producenci są zadowoleni ze swoich przydziałów. Protest złożyła grupa BOT.
— Brakuje nam przydziału dla dwóch bloków w Elektrowni Turów, które nie pracowały podczas tworzenia poprzedniego planu, a teraz produkują — mówi Zbigniew Bicki, prezes BOT.
Pozostali wytwórcy krzywo patrzą na te protesty.
— BOT i tak miał uprzywilejowaną pozycję, bo podczas tworzenia poprzedniej wersji planu wytargował dla siebie dodatkowy milion ton. Po unijnej redukcji grupie nie odebrano tego nadwyżkowego przydziału — mówi anonimowo przedstawiciel jednej z dużych elektrowni.
— Słyszałem już ten zarzut, ale to nieprawda — twierdzi Zbigniew Bicki.
Ostatecznie pozostali wytwórcy również złożyli „miękkie” protesty — na wszelki wypadek.
— Były obawy, że ten, kto nie zaprotestuje, będzie pierwszym kandydatem do większej redukcji, bo skoro nie narzeka, to z pewnością dostał za dużo — wyjaśnia nasz rozmówca.
Wojciech Jaworski zapowiada, że MŚ przyjrzy się wszystkim protestom i nie wyklucza wewnętrznych przesunięć w obrębie planu. Ale na rewolucję się nie zanosi.
— Nowa wersja będzie gotowa do środy. Firmy dostaną tydzień na konsultacje. Przed końcem czerwca projekt rozporządzenia powinien trafić do uzgodnień międzyresortowych — zapowiada dyrektor z MŚ.
Idzie duży gracz
Polskie elektrownie już teraz mogą handlować uprawnieniami do emisji, ale tylko na rynku terminowym. Rynek spot będzie dla nich dostępny we wrześniu, kiedy ruszy Krajowy Rejestr Uprawnień. Handel emisjami już kusi niektórych producentów. Dziś ceny są wysokie, około 19,5 EUR za tonę, ale według ekspertów, spadną gwałtownie, gdy na rynku pojawi się pierwsza tona limitu z Polski, która mimo 16,5-proc. redukcji będzie bardzo dużym graczem. Wszystkie krajowe firmy mają do dyspozycji ponad 239 mln ton rocznie (średnia na lata 2005-07), z czego na same elektrownie przypada prawie 130 mln ton.