Polski rynek sztuki rozkwita

Bartłomiej MayerBartłomiej Mayer
opublikowano: 2024-05-12 20:00

Dzieła sztuki są w cenie, galerii i kolekcjonerów przybywa. Rozwój rynku niesie ze sobą jednak pewne zagrożenia, m.in. ryzyko skostnienia formy czy artyfikację.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

- Obrót na akcjach dzieł sztuki w Polsce to obecnie 435 mln zł rocznie. Można więc powiedzieć, że mamy do czynienia z lekką korektą, czy też zniżką, bo rekord obrotów padł w pandemii. W 2021 r. sięgnęły one 630 mln zł i był to skok aż o 65 proc. rok do roku – mówi Rafał Kamecki, założyciel i prezes Artinfo.pl, czyli najstarszej w Polsce platformy, która gromadzi wiedzę o rodzimym rynku dzieł sztuki.

W jego opinii, gdyby pominąć ten pandemiczny wystrzał obrotów, to nasz rynek sztuki jest wciąż w trendzie wzrostowym. Obecne obroty są bowiem wyraźnie wyższe, niż w ostatnim roku przed COVID19, kiedy wyniosły ok. 380 mln zł.

- Teraz w Polsce organizuje się nawet 550 akcji rocznie. Co roku sprzedaje się łącznie 24 tys. dzieł sztuki, co jest naprawdę imponującą liczbą i świadczy o tym, że nasz rynek osiągnął już dojrzałość – dodaje Rafał Kamecki.

Do podobnych wniosków doszła też Agata Szkup, prezeska Desy Unicum, największej w Polsce firmy zajmującej się obrotem sztuką.

- O tej dojrzałości świadczy również pewien rodzaj profesjonalizacji, jaką można obserwować od około dekady. Na polskim rynku sztuki wydzielają się bowiem segmenty: mamy aukcje sztuki współczesnej, sztuki młodej, nowego pokolenia, aukcje prac na papierze, grafik, komiksów, biżuterii kolekcjonerskiej i zaczynają wchodzić na nasz rynek akcje memorabiliów – wylicza szefowa Desy Unicum.

Ten szybki wzrost rynku sztuki cieszy także Grzegorza Hańderka, rektora Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach. Nie oznacza to jednak, że profesor nie dostrzega w tej dynamice pułapek.

- Taki rozwój z pewnością jest potrzebny, więc należy się z tego cieszyć. Niesie on oczywiście ze sobą także jakieś zagrożenie, to jest nieuchronne. Mam na myśli zagrożenie skostnieniem formy, bo jeżeli rynek wykazuje zapotrzebowanie na określony rodzaj sztuki, to ona podporządkowuje się tym prawidłom i to jest początek jej końca – mówi Grzegorza Hańderka.

Dlatego cieszy go fakt, że takie tendencje mają stosunkowo krótki żywot. Dla rektora katowickiej ASP – co dość naturalne - budujące jest natomiast to, że klienci przekonują się do kupowania sztuki młodej. To tendencja zastępująca stopniowo wcześniejszą, polegającą na bezpiecznym inwestowaniu w znane nazwiska.

- Gdybyśmy mieli dokonać bilansu zysków i strat wynikających z rozwoju rynku i nowych trendów, to zdecydowanie więcej jest po tej pierwszej stronie – podsumowuje prof. Grzegorz Hańderek.

W jego ocenie powodem do zadowolenia jest dziś też to, że funkcjonuje już bardzo dużo narzędzi, które pozwalają młodym artystom skutecznie wejść na rynek.

Z tą ostatnią opinia nie zgadza się natomiast Kamila Bondar, prezeska Fundacji Sztuki Polskiej ING, czyli instytucji, której celem jest wsparcie młodych twórców.

- Rzeczywiście przyszedł moment, na który wszyscy czekaliśmy, bo wyraźnie przybyło kolekcjonerów, są ich setki, a nie 50 osób, jak było jeszcze kilkanaście lat temu. Widać też rozkwit prywatnych galerii sztuki. Niektóre otwierają nawet swoje filie w innych krajach. Jest to więc już moment, w którym należałoby oczekiwać, że skorzystają na tym sami artyści, a tak nie jest - uważa Kamila Bondar.

W jej ocenie fakt, że twórcy nie są beneficjentami rozwoju rynku sztuki w Polsce, jest poważnym zagrożeniem. Sytuacja artystów nadal jest bardzo trudna, bo nie mają żadnego systemowego wsparcia ani dobrej reprezentacji, która mogłaby lobbować w ich imieniu, a jest to środowisko bardzo rozproszone i nieumiejące lobbować w swoim interesie.

- Pośrednicy, czyli galerie sztuki, domy aukcyjne i inny instytucji, które korzystają na rozwoju rynku, powinny więc lobbować i znaleźć rozwiązanie, które pomoże artystom – podsumowuje szefowa Fundacji Sztuki Polskiej ING.

Okazuje się, że taką rolę już dawno wziął na siebie Piotr Krupa, współzałożyciel i prezes firmy Kruk, która zajmuje się zarządzaniem wierzytelnościami.

- Nie znam się na sztuce, ale sztukę kocham – deklaruje menedżer.

Potwierdza – bo to wynika z jego kontaktów z młodymi artystami – że to ludzie, którzy nie mają praktycznie żadnej wiedzy na temat tego, jak komercjalizować swoje dzieła i nie potrafią tego robić. Dlatego zdaniem Piotra Krupy przydałby się im wiarygodny przewodnik, który wprowadziłby ich w obcy świat biznesu.

- Nie mam jeszcze na to dobrego sposobu, ale pracuję nad tym. Jednak pewien czas temu wspólnie z żoną powołaliśmy fundację, która kupuje od młodych, czasami bardzo młodych i niedojrzałych jeszcze osób ich prace i nie sprzedaje ich dalej, tylko gromadzi – mówi szef Kruka.

Mechanizm jest taki, że fundacja wynajduje artystów i od tych, do których się przekona kupuje kilka, czasami więcej prac, po cenie, jakiej on sobie życzy. W ten sposób zgromadziła już ponad 650 różnych dzieł i cały czas nabywa nowe.

O ile wcześniej te prace trafiały głównie do magazynu, to teraz fundacja państwa Krupów wypożycza dzieła chętnym firmom, które prezentują je w swoich siedzibach. W ten sposób powstają swoiste galerie, pokazujące młodą polską sztukę.

- Jest już 17 spółek, które wystawiają prace, ale ustawiła się kolejna innych, chętnych na taką współpracę – mówi prezes Kruka.

Nestorem polskiego rynku sztuki jest Wojciech Fibak, najsłynniejszy polski tenisista, który już od lat 80. aktywnie wspiera polskich artystów.

- W tamtych czasach ambicją większości moich znajomych, ludzi, którzy osiągnęli sukces, także sukces finansowy było kupie sobie nowej większej willi, czy nowszego modelu sportowego samochodu. Nie wiedziałem natomiast na ścianach w ich domach obrazów. Dzisiaj mamy już w Polsce tysiące, dziesiątki tysięcy kolekcjonerów i przypomina mi to bardzo Paryż, czy Nowy Jork z ostatnich dekad zeszłego wieku, gdzie każdy zamożny dom szczycił się zgromadzonymi w nim dziełami sztuki – mówi były sportowiec, dziś przedsiębiorca i kolekcjoner.

Obok ewidentnych powodów do zadowolenia, a nawet dumy z rozwoju rodzimego rynku sztuki, pojawiają się również obawy. O jednej z nich mówił już prof. Grzegorz Hańderek z katowickiej ASP, a inną dostrzega Igor Gałązkiewicz, dyrektor kreatywny i strateg, który działa na styku marketingu, sztuki i designu.

- Moja uwagę zwraca i niepokoi proces artyfikacji, czyli nadawania walorów artystycznych różnym produktom. Dzisiaj luksus schodzi z taśm produkcyjnych i większość rzeczy można wyprodukować właściwie w dowolnej ilości. Dlatego unikalność przedmiotów jest generowana w sztuczny sposób poprzez bardzo wysoką cenę lub ograniczanie dostępności – tłumaczy Igor Gałązkiewicz.

Z drugiej strony, w jego ocenie w obecnych czasach, pełnych deepfake'ów i fakenewsów, sztuka staje się najmniej skażoną formą komunikacji, czymś co dociera do człowieka na bardzo wielu poziomach. Staje się wybitnie atrakcyjnym narzędziem komunikacji m.in. dlatego, że poprzez nią można nadawać markom znaczenie.