Już w latach 2013-14 krajowi urzędnicy alarmowali, że Polsce nie uda się spełnić zobowiązań akcesyjnych i wymagań dyrektywy ściekowej, co powinniśmy osiągnąć już w 2015 r. Problem dotyczy wyznaczania granic aglomeracji i ich skanalizowania, oczyszczania ścieków z sieci oraz słabej kontroli systemów przydomowych oczyszczalni i szamb, często nieszczelnych.
W pierwszej połowie ubiegłej dekady wpisano wiele inwestycji w program Infrastruktura i Środowisko, by poprawić stan skanalizowania i oczyszczania ścieków. Mimo że w ostatnich latach inwestycje ściekowe pochłonęły ponad 80 mld zł, do tej pory nie udało się wypełnić unijnych wymagań. Polscy ministrowie od lat głowią się, jak im sprostać. Czas nagli. Komisja Europejska skierowała niedawno do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej skargę przeciwko Polsce, dotyczącą niewypełnienia zobowiązań ściekowych.
Przegrana może słono kosztować. Krajowi urzędnicy oszacowali kary na 6 mld zł rocznie. Równocześnie jednak mocno przyspieszyli prace nad nowelizacją prawa wodnego. Ma dostosować krajowe przepisy do dyrektywy ściekowej, co być może złagodzi ryzyko sankcji. Projekt został właśnie przekazany Komitetowi ds. Europejskich, który ma opiniować go w pilnym trybie obiegowym.

Spór o czystość ścieków
Branżowi specjaliści uważają jednak, że przygotowujący ustawę urzędnicy z Ministerstwa Infrastruktury (MI) chcą być świętsi od papieża i wieszają poprzeczkę za wysoko.
- Resort dmucha na zimne i w niektórych obszarach opracowuje zapisy nawet bardziej restrykcyjne niż wymagane przez Komisję Europejską [KE - red.] – mówi Tadeusz Rzepecki, przewodniczący rady Izby Gospodarczej Wodociągi Polskie (IGWP).
Mówiąc w uproszczeniu problem dotyczy określania granic aglomeracji oraz ich skanalizowania. Izba powołuje się na opinię KE z 2020 r. Zgodnie z nią do spełnienia wymogów wystarczające będzie osiągnięcie wskaźnika 98 proc. zbierania ścieków w każdej z aglomeracji. Pozostałe 2 proc. niezebranego ładunku powinno jednak być mniejsze niż 2 tys. RLM. To tzw. równoważna liczba mieszkańców, określająca wielokrotność ładunku zanieczyszczeń zawartych w ściekach w stosunku do jednostkowego ładunku zanieczyszczeń w ściekach z gospodarstw domowych, odprowadzanych od jednego mieszkańca w ciągu doby. KE zostawia jednak furtkę. Aglomeracje, które nie spełnią tych warunków, mogą być uznane za działające zgodnie z dyrektywą ściekową, jeśli wprowadzenie przez nie systemu zbierania ścieków „nie jest uzasadnione, ponieważ nie przyniosłoby korzyści dla środowiska lub powodowałyby nadmierne koszty”. Wówczas jednak ścieki nieodprowadzone do kanalizacji mają być oczyszczane indywidualnie lub w tzw. systemach IAS, osiągających „ten sam poziom ochrony środowiska”. Chodzi np. o systemy w których ścieki są magazynowane w przydomowych szambach i wywożone do oczyszczalni taborem asenizacyjnym przez firmy mające wymagane zezwolenia. Pojawia się jednak problem z interpretacją wymogów dotyczących „poziomu ochrony środowiska”, czyli jakości oczyszczania ścieków nieodprowadzanych do kanalizacji.
Z proponowanych w Polsce przepisów wynika konieczność posiadania przez aglomeracje systemów zbierania ścieków osiągających wskaźnik 98 proc. i pozostawienie poza nim nie więcej niż 2 tys. RLM - podkreślają przedstawiciele IGWP. Równocześnie jednak krajowi ustawodawcy przewidują, że ścieki pochodzące z pozostałych 2 proc. lub 2 tys. RLM mają być oczyszczone w takim samym stopniu jak wymagany dla aglomeracji. Tymczasem tego warunku, zdaniem IGWP, KE nie postawiła, a samorządom trudno będzie osiągnąć poziom wymagany w nowelizowanych w Polsce przepisach.
Ministerstwo Infrastruktury pozostaje nieugięte. Obawia się, że jeśli uchyli furtkę, część mieszkańców będzie zwolniona z obowiązku oczyszczania ścieków, co naruszałoby zasadę równości obywateli wobec prawa, wynikającą z konstytucji, a także prowadziło do degradacji środowiska. Resort zgodził się natomiast uwzględnić uwagi izby dotyczące bardziej elastycznego podejścia do zmian granic aglomeracji, pozwalających wykazać się spełnieniem wymagań dyrektywy ściekowej.
Jak MI poradziło sobie z tą łamigłówką w nowelizacji. Wyjaśnił to Marek Gróbarczyk, wiceminister infrastruktury, w odpowiedzi na uwagi Konrada Szymańskiego, ministra ds. Unii Europejskiej, którego zdaniem projektowane przepisy są zbyt ogólne.
MI informuje, że zgodnie z unijnymi wymogami stosuje się siedem kryteriów oceny systemów indywidualnych i IAS, z których Polska nie spełnia dwóch. Jeden z warunków przewiduje, że IAS musi być zatwierdzony przez określoną instytucję i spełniać normy, np. szczelności przechowywania ścieków. Drugi dotyczy poziomu oczyszczania, który powinien być taki sam jak w aglomeracjach. Mówiąc w uproszczeniu, chodzi o to, że ścieki magazynowane w szambach muszą być transportowane do oczyszczalni spełniającej wymogi dyrektywy, a po oczyszczeniu mieć taką jakość jak wymagana w aglomeracji skanalizowanej.
Konrad Szymański twierdzi, że z projektu nie wynika, w jaki sposób IAS spełnią unijne wymogi ochrony środowiska. Zwraca uwagę, że zgodnie z dyrektywą systemy zbierania ścieków komunalnych, w które powinny być zaopatrzone aglomeracje, muszą spełniać zapisane w niej wymagania tzw. sekcji A załącznika I. „Sekcja ta zawiera wymogi w zakresie projektowania, budowy i utrzymania systemów zbierania. Dotyczą one zapobiegania przeciekom, ograniczenia zanieczyszczenia wód, do których odprowadzane są ścieki, powodowanego przez przelewy wód burzowych, oraz dostosowania systemów zbierania do objętości i charakterystyki ścieków” – napisał Konrad Szymański, prosząc MI o wyjaśnienie, w jaki sposób polskie przepisy zapewnią spełnienie tych warunków.
Trudno sprawdzić szczelność szamba
W nowelizacji resort infrastruktury próbuje uszczelnić system, narzucając na gminy obowiązek kontroli gospodarstw domowych mających przydomowe szamba. Wprowadza także nowe przepisy, mające pomóc w utylizacji osadów z indywidualnych oczyszczalni. Dzięki temu łatwiej będzie spełnić unijne wymagania. Równocześnie jednak samorządy obawiają się, że nie będą w stanie sprostać nowym obowiązkom i sprawdzać, czy mieszkańcy mają szczelne szamba i czy pochodzące z nich ścieki faktycznie trafiają do oczyszczalni, a nie do gleby. Wątpliwości budzi m.in. to, czy kontrolowanie częstości wywozu nieczystości z szamb na podstawie danych meldunkowych (często nie odzwierciedlających stanu faktycznego), rzeczywiście uszczelni system.
- Najlepszym rozwiązaniem jest ustalanie poboru wody z wodomierza i na tej podstawie określanie ilości ścieków, które powinny być z gospodarstwa domowego przekazane do oczyszczalni. Zabiegamy też o to, by w przypadku mieszkańców mających własne ujęcia wody, wprowadzić obowiązek opomiarowania poboru. Nie chodzi o to, by płacili za wodę, lecz o to, by oszacować ilość ścieków – podkreśla Tadeusz Rzepecki.
Komisja Europejska ma uwagi dotyczące niespełnienia zobowiązań dyrektywy ściekowej w ponad 1 tys. polskich aglomeracji. Obecnie jednak unijnych wymogów nie spełnia najwyżej połowa z nich. Tadeusz Rzepecki uważa, że faktycznie grupa aglomeracji, które nie osiągnęły wymaganego w UE poziomu oczyszczania ścieków, może być nawet jeszcze mniejsza. Jego zdaniem zawyżenie ich liczby może wynikać ze sposobu opracowywania sprawozdań przez polską administrację. Przez wiele lat określaliśmy bowiem rozległe granice aglomeracji, włączając do nich wiele nieskanalizowanych obszarów, przekraczając nawet unijne wymagania w tej kwestii. Włączanie takich obszarów miało ułatwić samorządom zdobycie finansowania inwestycji. Nie wszędzie jednak udało się zdobyć fundusze i na czas zrealizować inwestycje, co pogorszyło wskaźniki skanalizowania w nazbyt rozległych aglomeracjach.
Tadeusz Rzepecki uważa więc, że przedstawiciele aglomeracji, w których KE kwestionuje zgodność działania z dyrektywą ściekową, powinni być stroną w sprawie. W niektórych przypadkach może się bowiem okazać, że źle wytyczono granice aglomeracji, co skutkowało błędną sprawozdawczością, a nie łamaniem przepisów dyrektywy.