Andrzej Dybczyński, który od 2018 r. kieruje Polskim Ośrodkiem Rozwoju Technologii (PORT, dawniej EIT+), czyli wrocławskim centrum badań, obmyślił nowy plan dla ośrodka, który w 2016 r. niemal upadł i został uratowany dzięki państwowemu dofinansowaniu i włączeniu w 2019 r. do Sieci Badawczej Łukasiewicz.
— Zaczęło się od koronawirusa. Na początku epidemii, gdy dotarła do nas informacja, że lokalny sanepid ma kłopot z szybkim dostępem do środków ochrony indywidualnej, zdecydowaliśmy się przekazać te, którymi dysponowaliśmy. Udało się to zrobić w kilka godzin i bez zbędnych formalności. To zbudowało dobrą atmosferę. Gdy potem okazało się, że sanepid potrzebuje wsparcia przy wykonywaniu testów, zgłosiliśmy się do pomocy — opowiada dr Andrzej Dybczyński.
Z rejestracją w Ministerstwie Zdrowia jako laboratorium diagnostyczne PORT nie miał problemu: dysponuje infrastrukturą, która przewyższa standardy wymagane przy wykonywaniu testów na koronawirusa, a pracownicy mają kompetencje wyższe od wymaganych. Do projektu zgłosiło się kilkunastu. Diagnostyka ruszyła dosłownie w kilka dni. PORT korzysta z zestawów testowych z sanepidu i pokrywa resztę kosztów, w tym sprzęt ochronny czy wynagrodzenie pracowników.
— Gdy EIT+ miało problemy, otrzymało pomoc państwową, a więc od społeczeństwa. Uznałem, że w ten sposób możemy się odwdzięczyć — mówi szef PORT-u.
Ośrodek nie przeprowadza testów komercyjnie i stara się nawiązać współpracę z innymi publicznymi placówkami, np. szpitalami i jednostkami samorządowymi. Do tej pory wykonał ich już 6 tys. Dzienną liczbę 200 testów jest w stanie zwiększyć.
Już nie czyn społeczny
Wybudowane kosztem 700 mln zł centrum ma jednak dużo większe możliwości i ambicje.
— Narodził się pomysł rozwinięcia zdolności i stworzenia czegoś bardziej trwałego. Z etapu „czynu społecznego” chcielibyśmy przejść do etapu systematycznej pozytywistycznej pracy służącej państwu w walce z epidemią. Pomysł wyewoluował w projekt Centrum Diagnostyki Populacyjnej, którego ideę wicepremier Jadwiga Emilewicz i Piotr Dardziński, prezes Sieci Łukasiewicz, sygnalizowali w maju — mówi Andrzej Dybczyński.
Centrum miałoby zostać zbudowane wokół laboratorium o standardzie BSL-3 — to poziom bezpieczeństwa biologicznego, który ma tylko sześć ośrodków w Polsce (dla porównania: w Niemczech 97, a w Szwecji — ponad 40), wszystkie nad Wisłą: w Krakowie, Puławach (dwa), Warszawie, Gdańsku i Gdyni. W EIT+ takie laboratorium zostało oddane w 2015 r. (kosztowało kilkanaście milionów złotych), ale nigdy nie zostało uruchomione, bo było wadliwie wykonane.
— Złożyliśmy do Ministerstwa Nauki wniosek o sfinansowanie naprawy, której maksymalny koszt szacujemy na 3,8 mln zł. Czekamy na decyzję — mówi szef PORT-u.
Standard BSL- 3 umożliwia prowadzenie prac z żywotnymi i niebezpiecznymi patogenami, opracowywanie testów, terapii czy środków antybakteryjnych i antywirusowych. Najwyższy poziom, BSL-4, ma tylko kilka laboratoriów w Europie.
Choroby cywilizacyjne i epidemie
Drugim elementem Centrum Diagnostyki Populacyjnej mają stać się działające już we wrocławskim ośrodku laboratoria BSL-2 i BSL-2+ oraz biobank, który umożliwia zbieranie materiału genetycznego setek tysięcy pacjentów.
— Na tym fundamencie chcemy zbudować dwa filary centrum: prowadzenie badań dotyczących chorób generujących ryzyko epidemiczne i chorób cywilizacyjnych, np. związanych z układem krążenia czy cukrzycą, czym już zajmuje się nasz biobank, oraz zapewnienie zdolności państwa do walki z epidemią — mówi Andrzej Dybczyński.
Chciałby, by w ośrodku prowadzone były m.in. badania naukowe nad nowymi biomarkerami (znacznikami sygnalizującymi choroby).
— To o tyle ważne, że w związku ze zmianami klimatycznymi będą do nas docierały choroby charakterystyczne dla klimatu gorącego. W Chorwacji występują już choroby znane dotychczas tylko w Afryce. Musimy się na to przygotować — uważa szef PORT-u.
W ramach drugiego filaru działalności Centrum Diagnostyki Populacyjnej utrzymywałoby gotowość do zwiększenia przepustowości wykonywania testów na wypadek epidemii. Naukowcy zatrudnieni w ośrodku przechodziliby cykliczne szkolenia, by w razie zagrożenia zająć się diagnostyką. Poza tym PORT chciałby się też zająć budowaniem modeli analitycznych i prognostycznych dotyczących epidemii, co wiąże się z koniecznością zatrudnienia m.in. bioinformatyków i biostatystyków.
— Pomysł stworzenia Centrum Diagnostyki Populacyjnej wzbudził wstępne zainteresowanie w Warszawie. Do końca czerwca chcemy zakończyć prace projektowe i zaprezentować decydentom konkretne liczby, wartości, deklarowane możliwości i harmonogram prac. Nie będziemy budować od zera, tylko wzmocnimy zdolności i kompetencje. Większość mamy, bo najdroższa jest infrastruktura — ocenia Andrzej Dybczyński.
Praca dla biznesu
PORT to nie tylko biotechnologia. Drugą nogą instytutu jest inżynieria materiałowa. Ośrodek może się pochwalić pierwszym sukcesem w tej dziedzinie.
— W grudniu 2019 r. udało nam się wygrać kontrakt na prace badawcze dla LG Electronics. Już je prowadzimy, ale nie mogę ujawnić szczegółów. Wiemy od firmy, że konkurowaliśmy z kilkunastoma innymi ośrodkami, w tym z zagranicy. Negocjujemy podobne kontrakty z kilkoma innymi dużymi firmami z branży farmaceutycznej i elektronicznej. Ponieważ jesteśmy częścią Sieci Badawczej Łukasiewicz, współpracujemy z ponad 30 instytutami w Polsce, co daje nam potężne wsparcie w każdej dziedzinie prac dla partnera biznesowego — mówi szef PORT-u.
PORT współpracuje także z koncernami Roche, Pfizer i Amgen. Andrzej Dybczyński podkreśla, że oprócz zawarcia kontraktu z LG Electronics udało się zaprosić Jeonga Soo Lee, wiceprezesa południowokoreańskiego koncernu ds. badań i rozwoju, do rady instytutu.
— To dla nas wielki powód do dumy i dowód, że potrafimy rozmawiać z biznesem, skoro taka osoba decyduje się podzielić z nami doświadczeniem, wiedzą i wesprzeć swoim autorytetem — podkreśla szef PORT-u.
W radzie jest 11 osób, przede wszystkim przedstawiciel nauki i biznesu z obszaru biotechnologii i inżynierii materiałowej ze Szwecji, Francji, Wielkiej Brytanii i Korei.
Ściągnąć najlepszych
W międzynarodowym panelu ekspertów, pomagającym w rekrutacji i ocenie naukowców, jest m.in. Shūji Nakamura, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki w 2014 r., współtwórca niebieskiego lasera. We wrocławskim ośrodku pracuje obecnie ponad 150 naukowców, w tym cztery grupy wyspecjalizowane w inżynierii materiałowej i trzy w biotechnologii.
— W tym roku chcielibyśmy zacząć tworzyć jeszcze cztery grupy w biotechnologii i dwie w inżynierii materiałowej. Wszyscy mówią, że ten plan jest nie tyle ambitny, ile wariacki — śmieje się szef PORT-u.
PORT został też wskazany przez Ministerstwo Nauki jako operator programu Wirtualny Instytut Badawczy. W ciągu 10 lat z budżetu państwa zostanie przekazane 500 mln zł na finansowanie badań w dziedzinie biotechnologii medycznej — onkologii. PORT wyłoni w konkursie do 10 zespołów badawczych złożonych z naukowców z ośrodków w kraju i za granicą, które zaproponują badania o wysokim potencjale komercjalizacyjnym.
— Będziemy też odpowiedzialni za komercjalizację badań. Musimy dopilnować, żeby wynikiem nie były tylko wspaniałe publikacje, stopnie i tytuły naukowe. Mają się przełożyć na lepszy poziom onkologii. Właścicielem wyników badań będzie państwo. Liczymy, że program ruszy w tym roku — mówi Andrzej Dybczyński.
Nie wszyscy oceniają pozytywnie śmiałe plany PORT-u.
— Przyczyną tragedii EIT+ było stawianie na budynki, nie na ludzi. Scenariusz się powtarza: ośrodek chce dostać pieniądze — tym razem na laboratorium wyższej klasy. Tymczasem najpierw muszą być ludzie, którzy robią duże rzeczy, następnie można się brać za tworzenie ogólnopolskiego instytutu — uważa naukowiec doświadczony w komercjalizacji badań.
Z kolei zdaniem menedżera zorientowanego w problemach PORT-u to naturalne, że EIT+ trafił pod skrzydła państwa.
— Uczelnia i samorząd wystartowały z projektem, ale nigdzie na świecie taka infrastruktura nie utrzymuje się sama. PORT korzysta z dotacji rządowych, dzięki czemu może się skoncentrować na długofalowych, prorozwojowych działaniach — twierdzi rozmówca „PB”.
Przepis na sukces
Paweł Błachno, prezes Jagiellońskiego Centrum Innowacji (JCI), które działa w obszarze life science od 2004 r., uważa, że nie będzie łatwo.
— Dziś jest dużo większa konkurencja niż w czasach, w których startowaliśmy z JCI. Prawie każde duże miasto ma zaplecze uniwersyteckie z wydziałami biotechnologii czy life science i ambicje, by stać się ośrodkiem łączącym naukę i biznes. Takie plany ma m.in. Warszawa, która wreszcie chce się dorobić porządnego parku life science i już ma partnerów wśród firm farmaceutycznych. Wkrótce pewnie będzie można usłyszeć o Gdańsku, Łodzi i Krakowie, bo my też myślimy o rozwoju. Kiedy zaczynaliśmy, musieliśmy przekonywać, że warto postawić pierwszy budynek na 5 tys. m kw., a wówczas poza władzami Uniwersytetu Jagiellońskiego niewielu wierzyło w sukces. Potem do budynku weszła niemiecka firma Wessling, następnie Selvita, która na początek wynajęła 100 m kw., a później już samo poszło. Dziś nie trzeba przekonywać, że taki projekt ma sens, ale trzeba przekonać firmy, że to ten ośrodek jest najlepszy spośród wielu innych — mówi Paweł Błachno.
Jego zdaniem oczekiwania firm farmaceutycznych i life science rosną.
— Może się okazać, że coś, co koledzy z Wrocławia zaplanują w infrastrukturze, za 2-3 lata okaże się niewystarczające, bo zmienią się przepisy. My od razu tak budowaliśmy laboratoria, żeby można je było zaadaptować pod potrzeby firm z uwzględnieniem zmian w przyszłości. Jesteśmy otwarci na każdy model współpracy, nie ma dla nas rzeczy niemożliwych. Jeśli tą zasadą będzie się kierować ośrodek we Wrocławiu, osiągnie sukces. Nie można oczekiwać, że firmy przyjdą, bo jest infrastruktura. Liczy się cała otoczka: uniwersytet, zaplecze studenckie i menedżment, który potrafi spełniać oczekiwania firm — podkreśla prezes JCI.