Posłowie nie szanują pieniędzy podatnika

Bożena Wiktorowska
opublikowano: 1998-11-16 00:00

Posłowie nie szanują pieniędzy podatnika

Nie można wydawać więcej pieniędzy, niż się posiada. To prawda oczywista dla każdej rodziny, która planuje swoje wydatki. Trudno też sobie wyobrazić sytuację, że jakaś rodzina nie mając pieniędzy na zaspokojenie podstawowych potrzeb... decyduje się na zakup superluksusowego samochodu.

OSOBY prywatne najpierw rozważają wszystkie możliwości zaoszczędzenia pieniędzy, a dopiero potem korzystają z pożyczki. Co prawda kredyty są najłatwiejszym sposobem zdobycia brakującej sumy pieniędzy, lecz jest to pieniądz drogi. Średnio od każdej pożyczonej złotówki trzeba zapłacić bankowi od 23 do 27 groszy w skali roku. Niestety, to, co jest oczywiste w gospodarstwie domowym, nie jest prawidłowością w państwie.

JESZCZE niedawno Sejm mógł zwiększać, bez opamiętania, wielkość długu publicznego. Długi mogły rosnąć w nieskończoność, a spłata zaciągniętych kredytów mogła się ciągnąć jeszcze przez kilkanaście lat. Co ciekawsze, nikt z tego powodu nie był pociągany do odpowiedzialności. Wydawać się mogło, że uchwalenie ustawy o finansach publicznych zamknęło raz na zawsze sprawę zwiększania przez Sejm deficytu budżetowego. Posłowie bowiem sami postanowili, że nie mają prawa wydawać więcej pieniędzy, niż na to pozwoli rząd. W praktyce oznacza to, że tylko rząd, a nie politycy zasiadający w Sejmie, będzie ustalać wysokość deficytu. Skoro rząd w ustawie budżetowej określi, ile pieniędzy więcej, niż wynoszą wpływy, można wydać bez groźby załamania publicznych finansów — to sprawa jest zamknięta. Dodruku pustych pieniędzy nie będzie. A niewielki deficyt sfinansują obligacje.

JEDNAK już w czasie pierwszego czytania ustawy budżetowej w Sejmie wicepremier Leszek Balcerowicz denerwował się, że posłowie domagają się jedynie zwiększenia wydatków. Lista była długa — i dziwnym trafem zbieżna z rodowodem politycznym posłów. To prawda, że polskie rolnictwo wymaga rozwiązań, które umożliwiłyby zwiększenie dochodów rolników bez windowania cen żywności w górę. To prawda, że Polsce grozi podział na lepszą i gorszą. To prawda, że konieczne są pieniądze na restrukturyzację przemysłu zbrojeniowego oraz pomoc rodzinom wielodzietnym. Jednak nikt nie chciał jasno powiedzieć, komu i ile trzeba zabrać, bo o zwiększeniu dziury w budżecie — dopóki Leszek Balcerowicz jest szefem resortu finansów — trudno nawet marzyć.

JEDNAK, skoro brakuje pieniędzy na restrukturyzację podstawowych gałęzi gospodarki, trudno zrozumieć, dlaczego rząd premiera Jerzego Buzka założył, że realne wydatki państwa na podstawowe funkcje państwa będą rosły aż o 10 proc. ponad inflację. W czasie sejmowego wystąpienia wicepremier Leszek Balcerowicz wspomniał jedynie, że do tej grupy wydatków zostało zaliczone dostosowanie polskiej armii do NATO oraz środki na bezpieczeństwo wewnętrzne, wymiar sprawiedliwości oraz służbę zagraniczną. Natomiast nie wspomniał o niezwykłych inwestycjach planowanych przez niektóre państwowe instytucje, które zgodnie z prawem same ustalają wysokość wydatków — a ich zapędy mogą być ograniczone tylko przez Sejm. I, co dość niezwykłe, trzykrotnie wyższe wydatki jakoś nie zagrażają finansom państwa.

NAJWIĘKSZE plany na przyszły rok ma Państwowa Inspekcja Pracy, która chce kupić nowe siedziby w Zielonej Górze, Opolu, Koszalinie, Ciechanowie i Przemyślu. Imponujący jest także wzrost o 114 liczby etatów PIP-u. W stolicy mają być także kupione dwa mieszkania. Mieszkania dla nowych sędziów będzie także kupował Naczelny Sąd Administracyjny. Sąd też liczy na dodatkowe 64 etaty. Nieco mniej będzie kosztować podatników powstanie biura Generalnego Inspektora Ochrony Danych Osobowych. Nie wiadomo też, dlaczego — w tak trudnym momencie dla polskiej gospodarki, kiedy w Rosji panuje kryzys, warszawska giełda ledwo się trzyma — posłowie fundują sobie remont sejmowej sali kinowej za... ponad milion złotych.

JEŚLI do tego dodamy nowy podział administracyjny państwa, to może się okazać, że czeka nas wyjątkowo kosztowny rok. A pieniądze państwowe, zaoszczędzone w jednym miejscu, zostaną zmarnowane w drugim, bowiem nadal są traktowane jako niczyje.