
Pracuje w łódzkim Muzeum Tradycji Niepodległościowych jako pomoc muzealna – dba o czystość w salach wystawienniczych, dogląda eksponatów na ekspozycji.
– Jak to pomoc – gdzie jest potrzebna, tam jestem ja. Czasami to podanie ręki seniorce czy podstawienie jej krzesła. Odpowiadam na pytania zwiedzających, zachęcam dzieci i rodziców do aktywnego poznawania historii, podsuwam im materiały, pokazuję, że można układać puzzle, że mamy wydrukowane kolorowanki pozwalające lepiej poznać muzeum – wymienia Agata Markiewicz-Nowak, łódzka aktywistka.
Siłaczka

Uważa się za osobę otwartą na ludzi, wyczuloną na ich potrzeby. A dbałość o czystość otoczenia jest dla niej oczywista od dzieciństwa. Na Facebooku znalazła grupę podobnie patrzących na świat. Zaczęło się od wyzwania: „Gdziekolwiek idę, #zbieram codziennie 5 śmieci”. Potem zamieściła post o treści: „Czy jest to ziemia niczyja?”.
– Dodałam zdjęcia często uczęszczanego fragmentu ulicy Traktorowej pokrytego mnóstwem śmieci. Wśród komentarzy był jeden zachęcający do działania – tak poznałam Maję Łuczkowską, z którą odtąd aktywnie działamy – wspomina aktywistka.
W listopadzie 2020 r. zorganizowały pierwsze sprzątanie osiedla Teofilów, na którym mieszkają. Teraz akcje „Godzinka dla Teo” są organizowane co niedziela. Przychodzą biegacze, ludzie zirytowani brudem na skwerach i w parkach, właściciele psów bojących się, że czworonogi poranią łapy o porozrzucane butelki, mamy z dziećmi, znajomi i sąsiedzi, którzy mają dość śmieci wyrzucanych z okien bloków – przed wigilią były to np. rybie głowy.
– Poprosiłam wtedy na FB o mocne worki na śmieci i rękawiczki. Pierwszymi sponsorami byli łódzki radny Mateusz Walasek i mój mąż Jarosław. Później zaczęły dołączać prywatne osoby, które przeczytały mój post. Pojawili się kolejni sponsorzy, m.in. MPO i Urząd Miasta Łodzi, dzięki którym mamy podstawiane kontenery na śmieci podczas akcji, dostajemy też worki i rękawiczki – mówi Agata Markiewicz-Nowak.
Sprzątanie wydaje się walką z wiatrakami – worek na śmieci zapełnia się w trzy minuty. Wolontariusze zbierają stare meble, opony, szmaty i coraz częściej butelki po „małpkach”, które stanowią największy ciężar. Owocem godzinnej akcji regularnie jest pełen kontener.
– Ja jednak bardzo się cieszę, gdy trzy tygodnie po sprzątaniu jadę rowerem doliną rzeki Bałutki i widzę, że leżą tu raptem trzy nowe śmieci. Nasza praca ma sens – uśmiecha się społeczniczka.
Dzielenie się jedzeniem i książkami

– Kiedyś z koleżankami zaangażowanymi w sprzątanie zaczęłyśmy rozmawiać o Szafodzielni i Jadłodzielni. Miałam poszukać na Teofilowie dobrej lokalizacji. Napisałam do znajomego księdza, który przekazał mi kontakt do Piotra Kowalskiego ze stowarzyszenia Chleba naszego. On też mi powiedział: „Szukaj dobrego miejsca”. Hmm, łatwo powiedzieć w czasie pandemii… – wspomina aktywistka.
Lodówka społeczna, czyli miejsce, w którym można zostawiać jedzenie dla potrzebujących lub wziąć je, jeśli się potrzebuje, wymaga dostępu do prądu i musi stać w miejscu, z którego łatwo skorzystać. Pomysł zaakceptował ojciec Wojciech Matuła, proboszcz parafii przy Klaretyńskiej 11. Znalazł się sponsor, chcący zachować anonimowość, który zbudował zadaszenie i wstawił lodówkę społeczną, zaproponował też, że dostawi obok zamykaną szafkę.
– Wciąż nie mogę uwierzyć, że zapytano mnie, czy się zgadzam na ten pomysł, a ja byłam przeszczęśliwa, aż nie wiedziałam, jak dziękować za pracę i zaangażowanie – nie kryje wzruszenia Agata Markiewicz-Nowak.

Zanim lodówka zaczęła działać, w Jadłodzielnię zmieniał się samochód społeczniczki.
– Ogłaszałam post na FB w dwóch grupach Freeganism freeganizm Łódź i Oddam jedzenie. Po porannej mszy z auta Piotra Kowalskiego do naszego samochodu były przekładane paczki pełne jedzenia: konserw, dżemów, ciast, chleba, serów, twarogu. Już pod kościołem oddawałam żywność potrzebującym – mówi społeczniczka.
Teraz opiekuje się pięcioma lodówkami, które myje, dezynfekuje i układa w nich jedzenie.
– Widziałam pana, który przyszedł do lodówki po bochenek chleba. Powiedział, że ma pasztet i tylko chleba mu potrzeba. Takie spotkania są cudowne – relacjonuje aktywistka.
Żywność wstawiają do lodówki ci, którym zostało go za dużo w domu – na słoiku z zupą czy pudełku z pieczenią należy napisać, co to jest i kiedy zostało ugotowane. Posiłki dostarczają też restauracje i sponsorzy, m.in. Lilly Tran, właścicielka restauracji Ha Long. Do pakowania potrzebne są litrowe słoiki zalegające w wielu domach.
Natomiast w szafce najpierw były układane ubrania dla potrzebujących, teraz przeniesiono Szafodzielnię na pobliski ryneczek, a w szafie są książki. Tak powstała Książkodzielnia, pomysł zrodzony z miłości do czytania. Nie wiadomo, co zrobić z przeczytanymi książkami, do których się nie wróci – antykwariaty i biblioteki ich nie chcą, bywa, że księgozbiory trafiają na śmietnik. W centrum miasta ktoś wyrzucił ponad 1000 książek. Zaalarmowano Agatę Markiewicz-Nowak.
– Na pewno wiatr historii ich tam nie przywiał, skrzyknęłam znajomych, ratowaliśmy je przed deszczem, dużo trafiło do Książkodzielni, mam nadzieję, że znajdą nowych czytelników – mówi aktywistka.
Mimo wszystko warto

Gdy zdjęcia z zawartością lodówki społecznej są umieszczane w grupach Freeganism freeganizm Łódź i Oddam jedzenie, odbiorcami są najczęściej osoby mające dostęp do sieci i czytający posty na FB. Społeczniczka wywiesza również informacje o lodówce na tablicach informacyjnych w blokach, by dotrzeć do osób bez internetu.
– Kiedy dokładam jedzenie, które dostaję od sponsorów, zabierają je głównie starsze panie wychodzące z kościoła. Myjąc lodówkę, układając książki, znacząc je naszą pieczątką, widzę często panów złomiarzy biorących jedzenie. Często bezdomni podchodzą, zagadają i biorą chleb. Bardzo nieśmiało… – twierdzi Agata Markiewicz-Nowak.
Lodówka rzadko jest zupełnie pusta. Kilkoro wolontariuszy mieszkających na osiedlu zaangażowało się w pilnowanie porządku, porcje są dokładane o różnych porach dnia i nocy, bo z zasobów korzystają nie tylko naprawdę potrzebujący.
– Zdarza się – przychodzą i zabierają wszystko, a potem gdzieś sprzedają. Oczywiście nie chodzi o to, żeby jedzenie się zmarnowało, ale coraz boleśniej zdajemy sobie sprawę, jak wiele osób jest naprawdę głodnych. Pandemia obnażyła kruchość rzeczywistości – po jedzenie przychodzą ci, którzy rok temu mieliby go nadmiar – mówi społeczniczka.
Niezawodni są sąsiedzi, których okna wychodzą na parafię. Książkodzielnia została już okradziona cztery razy. Zaalarmowana przez sąsiadów Agata Markiewicz-Nowak znalazła książki w kontenerze w pobliskim skupie makulatury, mimo że na każdej jest stempel: nie na sprzedaż. Zostały wykupione za sześć złotych.

Aktywistka bierze też udział w organizowaniu spacerów dla psów osób będących na kwarantannie, należy do grupy pomocowej Widzialna ręka, informuje o wystawionych na śmietniki roślinach szukających domu, meblach mogących dostać drugie życie – i dostaje odzew.
– W Muzeum, gdy sala wystawowa jest już gotowa na przyjęcie zwiedzających, siadam przy stoliku, zapalam lampkę i czytam książki, głównie o wojnie, o obozie dla dzieci w Łodzi, wspomnienia osób, które przeżyły łagry. Często pracownicy przychodzą zobaczyć, co dzisiaj czytam. Koledzy z pracy wiedzą o moich akcjach. Czasami dostaję ubrania do Szafodzielni, książki do Książkodzielni. Myślę, że to miłość do ludzi daje mi napęd i siłę – mimo kradzieży, śmiecenia i niekończącego się marnowania zasobów – puentuje Agata Markiewicz-Nowak.