Historia zaczęła się bajkowo: młodzi startupowcy znad Wisły wpadli na świetny pomysł, miesiącami dopracowywali technologię. Wreszcie wyruszyli na poszukiwanie jakże potrzebnego kapitału i po marketingowe wsparcie. Wystawili swój produkt na portalu crowdfundingowym. Zbiórka na Kickstarterze przerosła ich najśmielsze oczekiwania, posypały się setki tysięcy dolarów z każdego zakątka świata, skrzynka mejlowa puchła od zaproszeń od ważniaków z Krzemowej Doliny. Sen się ziścił, ale w tym samym czasie zdolni Polacy zaczęli kopać pod sobą dołek, stawiając strukturę nowej spółki w Stanach Zjednoczonych. Wiadomo — Amerykanie inwestują w spółki amerykańskie, więc krok był dobry. Jednak złym pomysłem okazało się założenie samemu spółki przez internet, za jedyne 400 USD. Bo wobec popełnionych błędów roszczenia amerykańskiego urzędu podatkowego idą w grube tysiące dolarów. Po co ta cała historia? Ponieważ stała się pożywką dla dwóch obrotnych prawników, żyjących m.in. z przenoszenia polskich start-upów do kieszeni inwestorów zza oceanu. Młodych, gniewnych, z dyplomami jest dwóch: pierwszy to Tytus Cytowski, absolwent Harvard Law School, adwokat stanu Nowy Jork, obyty na tamtejszych prawniczychi inwestorskich salonach. Drugi to Tomasz Snażyk, warszawski prawnik, wyszukujący perełki na lokalnym rynku. Ich kancelaria, Cytowski LLC, ma swoje biura w Nowym Jorku, San Francisco, Budapeszcie oraz Warszawie.

Lunch z Harvardu
— Klasyczne błędy spółek celujących w amerykański rynek to nieprawidłowo powołane i wydzielone organy, źle wybrany odpowiednik polskiej spółki z o.o, niewłaściwie stworzona struktura właścicielska udziałowców — mówi Tytus Cytowski, którego kancelaria jest w stanie postawić struktury spółki w 24 godziny, a w dodatku za obsługę przenosin biznesu za ocean nie wziąć ani grosza. Cytowski za Snażykiem działają jednak w myśl powiedzenia, że nie ma darmowych obiadów: w przypadkach start-upów, które wolą wydać 4 tys. USD na inne cele niż obsługa prawna, adwokaci oferują objęcie śladowej ilości udziałów. Następnie, już jako inwestorzy w spółce, pomagają w kontaktach ze swoim środowiskiem amerykańskich aniołów biznesu. Ten ekosystem działa całkiem sprawnie. Na tyle sprawnie, że przez Cytowski LLC przewinęło się kilkadziesiąt spółek, a szansę na zarobek zwietrzyły największe sieci prawnicze na świecie. Efekt jest taki, że polskie start-upy mogą w biurach prawniczych obeznanych w nowych technologiach przebierać niczym w ulęgałkach. Tu do gry o następców Estimote czy Brainly włączyli się wielcy gracze, dlatego opisywany na początku tekstustart-up z kłopotami trafił pod skrzydła potentata — White & Case.
— Prawnicy z Dentonsa, Orricka czy Cooleya zarzucają sieci także wśród firm wywodzących się z Polski i nieraz mają mocne argumenty — przyznaje Krzysztof Kowalczyk z HardGamma Ventures, inwestor mający za sobą procesy przenosin i sprzedaż spółek w Stanach Zjednoczonych.
Beacon w butiku
Te mocne argumenty to m.in. darmowe usługi — sieciówki mogą sobie na nie pozwolić, czekając na prowizję przy sprzedaży lub przy procesie organizowania wielomilionowej rundy finansowania.
— Ich minusem jest zwykle to, że jako start-up i klient nieprzynoszący przychodu na co dzień dla kancelarii nie jesteś priorytetem, nie zawsze możesz liczyć na szybkie wsparcie w pilnych sprawach — zaznacza Krzysztof Kowalczyk.
— I to jest nasza szansa. W ciągu kilku lat chcemy stać się najmocniejszą butikową kancelarią w regionie, już obsługujemy transakcje z kilku krajów Europy — podkreśla Tomasz Snażyk. Choć początki bywają trudne: beacon Clime, wspierany przez polskich prawników, wciąż nie podbił Kickstartera. Ale jeśli jednak wypali, to już nie powtórzy błędów starszych kolegów.