Członkowie zarządów państwowych spółek pielgrzymują do biskupów ze skargami na łamanie praw pracowniczych, by ci przekonali rząd do zmian w prawie. Odpowiedzialny za sprawę minister na początku września mówi, że nic nie słyszał o tym, by szykowały się zmiany, ale po kilku tygodniach okazuje się, że owszem, zmiany jak najbardziej się szykują, a przemęczeni menedżerowie największych polskich spółek wreszcie będą mogli pójść na urlop. Brzmi jak scenariusz kabaretowego skeczu? A to Polska właśnie.

Urlop dla prezesa
W tym tygodniu w wykazie prac legislacyjnych i programowych Rady Ministrów pojawił się „projekt ustawy o zmianie ustawy o zasadach zarządzania mieniem państwowym oraz niektórych innych ustaw”. Przykuwającą wzrok zmianą jest rozszerzenie na wszystkie spółki z udziałem skarbu państwa kompetencji nadzorczych premiera, ale mała rewolucja szykuje się w zasadach wynagradzania zarządów państwowych spółek, które wprowadzono w ubiegłym roku. Konkretnych zapisów projektu jeszcze nie ma, ale wiadomo, że najważniejsze zmiany dotyczą m.in. przyznania członkom zarządów prawa do „płatnej przerwy w świadczeniu usług” (czyli po prostu do urlopu) i „świadczeń dodatkowych”, które może przyznać walne zgromadzenie. Do wynagrodzeń członków zarządów ma być też zawsze doliczany VAT, co do tej pory nie było jasne. W efekcie menedżerowie musieli występować do Ministerstwa Finansów z wnioskami o indywidualne interpretacje podatkowe. Według naszych informacji zmian w ustawie od dawna domagali się menedżerowie wysokiego szczebla największych polskich spółek. Niektórzy z nich mieli prosili o pomoc w lobbingu w tej sprawie członków episkopatu. Gdy na początku września pytaliśmy o możliwe zmiany Henryka Kowalczyka, szefa Stałego Komitetu Rady Ministrów, usłyszeliśmy, że „minister nic nie wie o tym, by był jakiś projekt”. Gdy ustawa wchodziła w życie, minister był przekonany, że ostatecznie rozwiąże ona problem wynagradzania zarządów państwowych spółek.
— Jestem pewien, że nowe rozwiązania zapewnią przejrzyste, jednolite i sprawiedliwe zasady wynagradzania członków zarządów i rad nadzorczych wszystkich spółek oraz przyczynią się do profesjonalizacji kadr menedżerskich — mówił przy okazji wprowadzania przepisów Henryk Kowalczyk, który przejął kompetencje po „wygaszonym” ministrze skarbu państwa. Po roku konieczna okazała się „korekta i doprecyzowanie niektórych przepisów”.
Zarząd na kontrakcie
Wprowadzona w ubiegłym roku „ustawa o zasadach kształtowania wynagrodzeń osób kierujących niektórymi spółkami” stanowiła realizację jednej z obietnic wyborczych PiS. Dzięki niej w spółkach z udziałem skarbu państwa czy samorządów — także tych, w których państwo nie ma ponad 50 proc. udziałów — członkowie zarządów zaczęli otrzymywać wynagrodzenia uzależnione od wielkości spółki i jej wyników. W rezultacie prezesi największych spółek, takich jak Orlen czy PZU, mogą od tego roku zarabiać miesięcznie maksymalnie od siedmiu do piętnastu razy więcej, niż wynosi przeciętne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw. Uzależniona od wyników część zmienna pozwala na wypłatę co roku równowartości pensji stałej, o ile spełnione zostaną cele biznesowe. Przy okazji wszyscy menedżerowie wysokiego szczebla zaczęli pracować na umowach cywilnoprawnych z całym dobrodziejstweminwentarza — co oznacza, że nie mają prawa do urlopu wypoczynkowego i opieki medycznej, nie mogą też uczestniczyć w pracowniczych programach emerytalnych. Zgodnie z ustawą na podstawie uchwał rad nadzorczych mogą uzyskać prawo do korzystania z urządzeń technicznych i zasobów spółek, ale korzystanie z samochodów służbowych czy wyjazdy na delegacje stały sie kłopotliwe. W kodeksie dobrych praktyk, opublikowanym przy okazji wejścia w życie ustawy, zaznaczono, że umowy z członkami zarządów państwowych spółek „mogą zawierać klauzulę o dopuszczalnej liczbie dni nieodpłatnej przerwy w świadczeniu usług”, natomiast „nie powinny znajdować się w nich postanowienia dotyczące prawa do płatnego urlopu”. To ma się teraz zmienić. Członkowie zarządów uzyskają prawo do „płatnej przerwy w świadczeniu usług w wymiarze nieprzekraczającym 24 dni, innych niż sobót i dni ustawowo wolne od pracy”. Dlaczego 24 dni, a nie 26, które przysługują zatrudnionym na umowę o pracę? Tego nie udało nam się ustalić.
— Nowe umowy cywilnoprawne omijają Kodeks pracy, nie wiążą zarządzających ze spółką i są tożsame z powszechnie krytykowanymi umowami śmieciowymi, a co najgorsze — skłaniają do fikcyjnych praktyk, a dotyczy to osób odpowiedzialnych za najważniejsze decyzje strategiczne w spółce — mówi członek zarządu jednej z największych spółek skarbu państwa.
OKIEM EKSPERTA
Krok do przodu, dwa do tyłu
RAIMONDO EGGINK, zawodowy członek rad nadzorczych
Na obowiązujące od ubiegłego roku zasady wynagradzania osób zarządzających spółkami z udziałem skarbu państwa należy patrzeć z perspektywy wcześniejszej „ustawy kominowej”, która nie obejmowała wszystkich spółek z udziałem skarbu państwa, a w pozostałych często za cichym przyzwoleniem była omijana. Z tego punktu widzenia nowe przepisy są na pewno dużo lepsze od tego, co było — skoro państwo ma wpływ na nominacje do zarządów, powinno też w możliwie jasny sposób uregulować zasady zatrudnienia. Nie zabrakło jednak niedoróbek, wśród których sprawa urlopów, wynikająca z odejścia od umów o pracę, była jedną z najpoważniejszych. Ktoś chyba zapomniał o tym, że menedżer też potrzebuje odpoczynku. Według mnie zmian wymagają też zapisy, zgodnie z którymi zasady wynagradzania powinny być stosowane w całych grupach kapitałowych, nawet w zagranicznych podmiotach zależnych. W przypadku największych państwowych spółek to może rodzić kłopot. Trudno sobie wyobrazić, by dobrych menedżerów np. z rynków zachodnioeuropejskich dało się skusić kontraktami, które uzależniają wysokość wynagrodzenia od polskiej przeciętnej płacy w sektorze przedsiębiorstw i opierają się na regulacjach z obcego dla tych menedżerów systemu prawnego. Na poziomie zagranicznych podmiotów zależnych powinna istnieć możliwość uzasadnionego odstąpienia od stosowania tych przepisów.