PRODUKCJA POLSKIEJ GRY POCHŁANIA DO 400 TYS.

Radosław Górecki
opublikowano: 1998-10-30 00:00

PRODUKCJA POLSKIEJ GRY POCHŁANIA DO 400 TYS.

Prokuratura współpracuje z piratami — twierdzą niektórzy producenci oprogramowania

POCIESZAM SIĘ: Co roku powtarzam sobie, że następny rok będzie lepszy. Niestety sprzedaż poszczególnych tytułów spada. Kiedyś normą była sprzedaż 5 tys. egzemplarzy. Teraz sprzedaż powyżej 3 tys. jest sukcesem. Aby obroty rosły, trzeba sprowadzać coraz więcej tytułów — mówi Marek Niesiołkowski, dyrektor Mark Softu. fot. ARC

Z rozmów z przedstawicielami producentów polskich gier komputerowych wynika, że koszty wydania jednej wahają się między 100 a 250 tys. złotych. Rekordowa suma w Polsce to podobno 400 tys. złotych. Piractwo morduje rynek — na sto sprzedanych gier tylko 7-10 to legalne produkty.

Szacuje się, że w Polsce blisko milion gospodarstw domowych posiada komputer. Jest to olbrzymi potencjał sprzyjający produkcji gier komputerowych. Na rodzimych programach trudno zarobić. Firmy nie mają pieniędzy na produkcję, a jeśli już je na nią wydadzą, to rezultat ich pracy trafia w ręce piratów.

Na Zachodzie produkcja gier komputerowych to gigantyczny przemysł. Nakłady poniesione na poszczególne projekty sięgają kilku milionów dolarów. Przy produkcji gier zatrudnia się hollywoodzkie gwiazdy. Za udział w grze dostają pieniądze porównywalne z gażami za role filmowe.

— Na Zachodzie produkcja gry trwa od roku do półtora. Nad jednym produktem pracuje kilkadziesiąt osób. Wyposażeni są w najnowocześniejszy sprzęt. Ostatnio czytałem, że obroty rynku gier komputerowych są zbliżone do obrotów przemysłu filmowego — mówi Marek Niesiołkowski, dyrektor firmy Mark Soft.

— Jeśli chodzi o wydatki na polską produkcję, to autorzy gier najchętniej nie wydawaliby żadnych pieniędzy. Takie właśnie były początki. Grupa ludzi robiła w domu grę i zgłaszała się do producenta. Ten, jeśli uznał, że produkt jest dobry, postanawiał go wydać — tłumaczy Dariusz Michalski, zastępca redaktora naczelnego miesięcznika Gambler.

Potencjał jest, ale...

— Myślę, że polscy programiści mają duży potencjał intelektualny. Są w stanie tworzyć programy na poziomie zachodnich produkcji — twierdzi Dariusz Michalski.

— Mamy w Polsce bardzo zdolnych ludzi. Często są oni poszukiwani przez zachodnie firmy — dodaje Marek Niesiołkowski.

— W Polsce nie ma zaplecza finansowego, dlatego tak trudno jest produkować gry. Nasza firma zarzuciła finansowanie produkcji. Trzeba było poświęcać im zbyt wiele czasu i uwagi, a efekt pracy pozostawał do końca nieznany — zauważa Michał Kiciński, szef marketingu firmy CD Projekt.

— Aby wypromować produkt, potrzebne są olbrzymie nakłady na reklamę. Nasze firmy nie mają na to pieniędzy — uważa Dariusz Michalski.

Szansa na Zachodzie

Polscy programiści szukają więc szczęścia na Zachodzie. Są ludzie, którzy piszą gry dla zagranicznych firm. Niektóre polskie firmy przygotowują programy, które od razu mają trafić na rynki zachodnie.

— Jesteśmy właśnie we wstępnej fazie produkcji gry. Jest ona robiona z myślą o rynku zachodnim. Jej produkcja potrwa około roku. Zainwestowaliśmy blisko 100 tys. złotych. Nic więcej nie powiem, ponieważ cały projekt jest objęty tajemnicą — mówi Marek Niesiołkowski.

Sprzedaż gry na Zachód bardzo się opłaca. Rynek jest tam bardziej chłonny i nie ma piractwa. Jest za to konkurencja i to bardzo potężna.

— Wszyscy się łudzą, że zrobią grę, sprzedadzą ją na Zachód i będą jeździć mercedesami. W rzeczywistości to bardzo trudne — twierdzi Michał Kiciński.

Uważa on, że lepszym biznesem jest sprowadzenie gry z Zachodu i przerobienie jej na polską wersję. Sukces takiemu produktowi może gwarantować chociażby zatrudnienie takich gwiazd jak, Cezary Pazura, Janusz Gajos czy Piotr Fronczewski, aby użyczyły głosów bohaterom gry.

— Produkcja gier komputerowych w Polsce zatrzymała się na wstępnym etapie rozwoju i pozostaje na nim już siedem lat. Niestety nic nie wskazuje na to, aby miała się dynamicznie rozwinąć. Główną przyczyną jest piractwo, które dosłownie morduje cały rynek — dowodzi Dariusz Michalski.

Policji nie zależy

Producenci robią co mogą, aby walczyć z piractwem. Obniżają ceny gier tak drastycznie, że niektóre programy sprzedają prawie po kosztach. Starają się też wydawać gry na kilku płytach CD co powoduje, że są trochę droższe, ale za to nie są kopiowane. Producenci narzekają też na opieszałość organów ścigania.

— Policja tak działa, żeby nie było dowodów obciążających piratów. Zdarzyło się, że prokurator wypuszczając człowieka złapanego na handlu pirackimi grami w uzasadnieniu podawał, że winny popełnił ten czyn po raz pierwszy. Warto dodać, że w sprawie tego człowieka było to już trzecie takie samo uzasadnienie. Dziwnym trafem w trakcie nalotu na piratów na giełdzie przy ulicy Grzybowskiej w Warszawie zwykle nie ma najważniejszych handlarzy. Trafiają się jedynie płotki. Takie wydarzenia nasuwają tylko jedno skojarzenie. Policja i prokuratura muszą być opłacane przez piratów — skarży się pragnący zachować anonimowość przedsiębiorca związany z produkcją gier.

Sytuacja tego rynku w Polsce jest zupełnie odwrotna niż na Zachodzie. Tam jest to przemysł przynoszący olbrzymie dochody i cały czas się rozwijający. U nas natomiast jest coraz gorzej. Widać to chociażby po targach gier komputerowych „Gambleriadzie”, gdzie z roku na rok ubywa wystawców.