Profesorowie idą na NewConnect

Marcel ZatońskiMarcel Zatoński
opublikowano: 2024-09-12 20:00

Do debiutu na małym rynku szykuje się Advanced Medical Equipment. Spółka naukowców z AGH pracuje nad nową metodą pomiaru poziomu cukru we krwi.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

W Polsce na cukrzycę chorują ok. 3 mln osób, a na świecie chorych może być nawet 0,5 mld. Duża część nie wie, że ich trzustka przestaje spełniać swoje zadania i ma problemy z produkcją insuliny. Liczne firmy farmaceutyczne i technologiczne pracują nad różnymi metodami diagnozowania choroby, jej monitorowania, leczenia i aplikowania insuliny.

Advanced Medical Equipment (AME), które wyrosło z projektów naukowych prowadzonych w Akademii Górniczo-Hutniczej (AGH), opracowało nową metodę pomiaru cukru - nie na podstawie analizy krwi, ale wydychanego powietrza.

- Stan organizmu można ocenić na podstawie różnych parametrów, w tym oddechu. Wydychamy nie tylko azot i CO2, ale też ok. 500 różnych związków. Już w starożytności wiedziano, że zapach zgniłych jabłek, czyli aceton, w oddechu świadczy o chorobie, której oczywiście wówczas nie potrafiono leczyć, czyli o cukrzycy - mówi prof. Artur Rydosz, współtwórca i prezes AME.

Urządzenia analizujące wydychane powietrze rozwijane są od kilkudziesięciu lat, a najbardziej znanym zastosowaniem codziennego użytku są alkomaty.

- My pracujemy nad wprowadzeniem na rynek diabetomatu, który z jednej strony ma służyć w placówkach medycznych do badań przesiewowych i diagnozowania osób chorych, a z drugiej - umożliwiać cukrzykom codzienne monitorowanie poziomu cukru bez potrzeby nakłuwania. Elektroniczne czujniki w urządzeniu mają podobną dokładność jak wykorzystywane dziś powszechnie glukometry przy mniejszej inwazyjności badania - twierdzi Artur Rydosz.

Giełdowa potrzeba

AME przeszło całą ścieżkę transferu wiedzy z nauki do biznesu. Wszystko zaczęło się od prac naukowych prowadzonych na AGH pod kierunkiem prof. Konstantego Marszałka.

- Prace badawcze, prowadzone od kilkunastu lat, zaowocowały całym szeregiem patentów i publikacji naukowych oraz nagród. To istotne, bo elementy naszej technologii podlegały już międzynarodowej ocenie merytorycznej - mówi Konstanty Marszałek, współtwórca i akcjonariusz spółki.

Potem doszło do spin-offu, czyli stworzenia dysponującej prawami własności intelektualnej spółki z udziałem uczelni, a w końcu do spin-outu, czyli całkowitego wydzielenia jej ze struktur akademii. Do projektu jako inwestor finansowy dołączył giełdowy New Tech Capital i wspólnie z naukowcami powołał spółkę AME, która teraz ma wejść na mały parkiet warszawskiej giełdy. W ostatniej emisji prywatnej została wyceniona na ponad 42 mln zł. Na NewConnect powinna zadebiutować w najbliższych dniach. We wtorek 10 września zarząd GPW podjął uchwałę w sprawie dopuszczenia akcji AME do obrotu, co jest ostatnim formalnym krokiem przed rozpoczęciem notowań.

- Do tej pory AME pozyskało od inwestorów ponad 3,4 mln zł. Po co wchodzimy na mały rynek? Tego typu projekty na wczesnym etapie wymagają zaufania inwestorów, a status spółki publicznej zwiększa wiarygodność. Przy pierwszych rundach finansowania AME zobowiązało się do upublicznienia, zakładamy też, że obecność na parkiecie pomoże nam w rozmowach z większymi firmami z branży medycznej - mówi Mikołaj Dyzio, wiceprezes spółki.

Elastyczne finansowanie

Giełda służy też do pozyskiwania kapitału, ale takich planów – przynajmniej na razie – nie ma.

- Nie zakładamy na tym etapie kolejnej emisji w celu komercjalizacji diabetomatu. Mamy ok. 2 mln zł gotówki z emisji prywatnych. To wystarczy na finansowanie badania klinicznego i rozpoczęcie produkcji – wyjaśnia Mikołaj Dyzio.

Obecnie 45 proc. akcji AME należy do spółki dwóch profesorów współzałożycieli, 38 proc. ma New Tech Capital, a 17 proc. jest w rękach inwestorów, którzy kupilli akcje w ofertach prywatnych. Spółka nie finansuje się z dotacji.

- W początkowej fazie prac badawczo-rozwojowych oczywiście z nich korzystaliśmy, pozyskując ponad 3 mln zł. Na tamtym etapie wsparcie publiczne było potrzebne i przydatne. Teraz jest inaczej - teraz potrzebujemy elastyczności w prowadzeniu projektu. Przy dotacjach jest ona ograniczona, bo finansowane z nich projekty muszą mieć ściśle określony harmonogram i cele rozpisane na wiele lat, a wszelkie zamówienia trzeba robić w trybie przetargowym, co często zmusza do wyboru oferty najtańszej, a nie najlepszej. Dodatkowo procedury związane z pozyskaniem dotacji trwają średnio 18-24 miesięcy - tłumaczy Artur Rydosz.

Harmonogram badawczy

Przedstawiciele spółki podkreślają, że diabetomat przeszedł już kluczowe etapy prac badawczo-rozwojowych i teraz czeka na weryfikację w badaniach klinicznych.

- Wniosek o rozpoczęcie badania złożymy najpóźniej w pierwszym kwartale przyszłego roku. Zamówiliśmy już testowe partie urządzenia na potrzeby weryfikacji klinicznej. Standardowo badanie powinno potrwać ok. pół roku – przy wyrobach medycznych ten czas jest znacznie krótszy niż w branży biotechnologicznej. Zakładamy, że diabetomat uzyska certyfikację EMA [Europejska Agencja Leków – red.] i będzie go można wprowadzić na rynek już w 2026 r. W dalszej perspektywie myślimy o rejestracji w USA i na innych rynkach – mówi Artur Rydosz.

Na warszawskiej giełdzie w ostatnich latach pojawiło się już wiele firm z branży technologii medycznych. Dużym sukcesem może pochwalić się Scope Fluidics, który dwa lata temu – jeszcze jako spółka notowana na NewConnect – sprzedał prawa do urządzenia diagnostycznego amerykańskiemu Bio-Radowi za 100 mln USD z góry i do 70 mln USD w płatnościach dodatkowych. Znacznie więcej było jednak historii przeciągających się prac i nieudanych wdrożeń.

- Założeniem naszej strategii jest, że nie będziemy sprzedawać praw do produktu po uzyskaniu rejestracji. Znamy historie polskich spółek z branży technologii medycznych, dlatego nie chcemy obiecywać zbyt wiele na zbyt wczesnym etapie. Naszym zadaniem jest obecnie uzyskanie certyfikacji produktu i rozpoczęcie produkcji. Kiedy to osiągniemy, znajdziemy się w innej rzeczywistości - mówi Mikołaj Dyzio.

Komercjalizacyjne sukcesy i porażki

Przez oba rynki warszawskiej giełdy przewinęło się już spore grono spółek z branży technologii medycznych. Niektóre mają na koncie sukcesy, na czele ze Scope Fluidics, który dwa lata temu za system do szybkiego wykrywania zakażeń bakteryjnych i wirusowych dostał z góry ponad 460 mln zł (a potencjalnie dostanie nawet więcej). Nieco wcześniej Blirt z NewConnect, produkujący enzymy wykorzystywane w diagnostyce molekularnej, został przejęty przez niemiecki Qiagen przy wycenie na poziomie 275 mln zł.

Projekty tego typu wymagają jednak od inwestorów cierpliwości - i ostrożności. Na GPW sztandarowym przykładem rozbudzonych i zawiedzionych nadziei jest Braster, który pozyskał od inwestorów ok. 130 mln zł na prace nad urządzeniem do badania piersi metodą termograficzną i nawet rozpoczął jego sprzedaż - aż w końcu stosowaną przez niego metodę skrytykowali w specjalnym oświadczeniu czołowi polscy onkolodzy. Nie powiodły się też szeroko zakrojone plany Cormaya, który chciał zawojować globalny rynek nowym analizatorem krwi.

Na warszawskiej giełdzie jest sporo spółek medtechowych, prowadzących prace badawczo-rozwojowe na różnych etapach przed komercjalizacją. To m.in. Genomtec, Nestmedic, Urteste, Medinice, MedApp czy Adiuvo. Po komercjalizacji - i szczycie sprzedaży pierwszych generacji produktu w USA - jest Medicalgorithmics, zmieniające obecnie model działalności i stawiające w większym stopniu na oprogramowanie niż sprzęt.

Zarządzający funduszami medycznymi Michał Ficenes tłumaczył w PB, że ocenę inwestycyjną spółek na wczesnym etapie rozwoju należy zaczynać od członków zarządu - tego, jakie mają doświadczenie, tzw. track-record, i na ile ufamy ich zapowiedziom. Następnym krokiem jest analiza projektów badawczych i technologii, na której skupia się spółka. Należy sprawdzić, czy na innych giełdach notowane są już podobne firmy - a jeśli tak, to jak sobie radzą, czy podpisywały już umowy partneringowe z większymi firmami i jaka jest ich wartość. Należy ostrożnie podchodzić do całkowitej wartości rynku leków i technologii stosowanych w terapii poszczególnych chorób, jeżeli dana spółka nie określiła jeszcze dokładnie, jaka jest jej docelowa grupa pacjentów.