Indeks giełd krajów rozwijających się MSCI Emerging Markets zyskał w piątek 2,2 proc., sięgając 1070 punktów, i zamknął dzień największą zwyżką od 27 miesięcy. Nie przeszkodziło mu to jednak zakończyć kwartał na 8,7-procentowy minusie, co jest najgorszym wynikiem od 2015 r. Od szczytu z końca stycznia do piątkowego zamknięcia wskaźnik zniżkował o 16,3 proc. (w najniższym punkcie była skala przeceny przekraczała nawet 18 proc.), choć główny indeks giełdy nowojorskiej zanotował w tym czasie o dwie trzecie mniejszą stratę. Jednak nawet tak duże wahnięcie nie powinno być zaskoczeniem dla inwestorów, a to ze względu na historię dużej zmienności MSCI Emerging Markets, zauważa Daniel Salter z biura Renaissance Capital.
- Zniżki, jakie w tym roku obserwujemy na rynkach wschodzących, nie odbiegają od korekt z poprzednich lat – zauważa Daniel Salter, szef strategii i analiz euroazjatyckich rynków akcji w Renaissance Capital.
Z podobnym zasięgiem zniżek inwestorzy mieli do czynienia w czasie zawirowań związanych z kryzysem w strefie euro (2011 r.), wychodzeniem Fedu z programu skupu obligacji (2012 r.) oraz z załamaniem cen ropy naftowej (2014 r.). Tymczasem wcześniej w ubiegłym tygodniu prognozę dla MSCI Emerging Markets obniżyli stratedzy banku Morgan Stanley. Ich zdaniem za 12 miesięcy indeks będzie wynosił 1000 punktów, co oznaczałoby pogłębienie przeceny o 6,5 proc., w porównaniu z notowaniami z piątku (wcześniejsza prognoza mówiła o wzroście wskaźnika do 1160 punktów). Zaostrzenie polityki Fedu postępuje, wzrost poza USA zaczął spowalniać, ceny ropy są wysokie, a napięcia handlowe między USA i Chinami nie słabną, tłumaczą specjaliści Morgana Stanleya.
- Inwestowanie na tym rynku jest ryzykowne. Zmierzamy do otwartej bessy – ostrzega Jonathan Garner, główny strateg banku na Azję i rynki wschodzące.
