Przedurlopowe spostrzeżenia rynkowe

Piotr KuczyńskiPiotr Kuczyński
opublikowano: 2008-01-17 11:52

To już ostatni wpis przed moim urlopem (do 24.01 będę kierował ruchem na forum - potem dopiero po powrocie). Następny powinien pojawić się w przedostatnim tygodniu lutego. Nie ukrywam, że dużą przyjemnością wyłączę się na trzy tygodnie z rynkowej zawieruchy. Nie znaczy to jednak, że z oddali nie będę śledził tego, co się na rynkach będzie działo. Poza tym mam zamiar przeczytać „cegłę" (bardzo gruba książka , czyli w tym przypadku „The Shock Doctrine: The Rise of Disaster Capitalism" napisaną przez Naomi Klein. Leży w domu, gdzie dzięki Amazon.com dotarła już dwa dnia po ukazaniu się w księgarniach, i czeka na przeczytanie. Zobaczymy, czy uda się z tego zrobić wpis i to taki, który za bardzo nie zszokowałby Czytelników o neoliberalnych poglądach.

W połowie lutego minie też 100 dni spokoju, które rządowi obiecałem, więc prawdopodobnie będę też już pisał o poczynaniach ekipy premiera Tuska, a muszę powiedzieć, że niektóre wypowiedzi i działania podnoszą mi włosy na głowie. Zachęcam też do głosowania na ten blog, który bierze udział w konkursie na blog roku (oczywiście w bardzo wąsko sprecyzowanej kategorii, bo z posłem Palikotem nie mogę się mierzyć;-). Trzeba wydać 1,22 zł. na sms, więc na sukcesy nie liczę, ale dlaczego nie spróbować? Link do informacji o sposobie głosowania ukryty jest pod ikonką, którą zobaczycie Państwo tuż pod zdjęciem autora na stronie głównej blogu.

Tyle prywaty. W okresie, kiedy giełdy przechodzą przez okres olbrzymiej niepewności trudno udawać, że nic się nie dzieje. Zrezygnuję wiec z pięknoduchowskiego pisania i skupię się na tym, co ostatnio widzieliśmy i co możemy wkrótce zobaczyć. Jedno jest pewne - jeśli ktoś miał wątpliwości, czy tytuł wpisu z 31 grudnia („Rok 2008 okresem wielkiej niepewności") nie był przesadą to się tych wątpliwości ostatnio pozbył. Tak przy okazji to jak słyszę niektóre wypowiedzi na temat giełdy to dość często muszę uśmiechnąć bądź nawet uśmiać. Nie mówię o wypowiadających się zawodowcach. Jednak politycy i ekonomiści, którzy nigdy nie kupili ani jednej akcji uważają niekiedy, że ich wiedza ekonomiczna pozwala im mówić o giełdzie. Mylą się. Książkowa wiedza nie wystarczy.

Jednym z najczęściej popełnianych błędów jest wygłaszanie tezy mówiącej, że skoro gospodarka będzie się szybko rozwijała to inwestycje giełdowe są bezpieczne, a wyprzedaż jest irracjonalna. Nic bardziej błędnego. Jeśli w okresie poprzedzającym spadki trwała irracjonalna hossa, która doprowadziła ceny akcji do skrajnego przewartościowania to wzrost PKB o 6 rocznie (który nie jest przecież w stu procentach pewny) nie jest gwarancją kontynuacji hossy. Przykładowo, jeśli w Chinach średnia dla rynku liczona współczynnikiem cena do zysku jest większa od 50, a usprawiedliwiona fundamentalnie jest w okolicach 15 to akcje są trzy razy za drogie. Nawet jeśli PKB w Chinach będzie rosło o 10 procent rocznie, to zyski spółek przez wiele lat nie dogonią fundamentalnie usprawiedliwionych wycen. Polskie akcje nie były aż tak przewartościowane, ale jeśli cena do zysku dla banków jest w okolicach 20, a na Zachodzie mniej niż 10 to trudno mówić o taniości polskich akcji.

Drugim błędem jest przyjmowanie za pozytywny objaw tego, że w tych trudnych czasach jest sporo dopłacających do funduszy. Ostatnio rozmawiałem z członkiem zarządu jednej z dużych firm zarządzających kapitałami klientów (nie w Xelionie) i dowiedziałem się, że w czasie ostatniej przeceny rozmawiał z piętnastoma klientami (tzw. „grubasami"), z których pięciu chciało natychmiast wycofać pieniądze, pięciu chciało poczekać, a pięciu chciało dopłacić. Po wysłuchaniu tej informacji powiedziałem natychmiast „to znaczy, że to nie koniec przeceny, optymizm jest za duży". Przed chwilą słyszałem też jak w TVN 24 jeden z analityków zachęcał do kupna akcji przywołując przykład „starszej pani" ( w cudzysłowie, bo nie wiem, co analityk miał na myśli - może panią w moim wieku? , która w czasie przeceny przyszła chcąc dokupić jednostki uczestnictwa. Optymizm jest za duży, bo od skrajnego optymizmu rynek przechodzi zawsze do skrajnego pesymizmu, a przecie trudno mówić o skrajnym pesymizmie, jeśli 1/3 chce dopłacać.

Nawet rozumiem, dlaczego są chętni do kupowania w czasie spadków. Dlatego, że niektórzy analitycy wbijają im w głowy, że w czasie, kiedy ceny akcji spadają trzeba je dokupować. Nawiasem mówiąc takie poglądy głoszą ludzi bardzo poważni, którzy powinni wiedzieć, że w każdej sensownej książce mówiącej o inwestowaniu wręcz zabrania się „uśredniania do dołu" (dokupowania w czasie spadków). Uśrednia się jedynie do góry (kiedy ceny już posiadanych pozycji rosną), bo wtedy mamy margines bezpieczeństwa i zawsze możemy opuścić pokład bez straty. Ciekaw jest, co powiedzą teraz ludzie uśredniający „do dołu", którzy dokupywali akcje w miarę spadku MWIG40. W pewnym miejscu zabrakło im zapewne kapitału i mogli już tylko bezradnie patrzeć, jak im on topnieje. Warto uświadomić sobie, że od dołka z 16.01 MWIG40 musiałby wzrosnąć o 80 procent, żeby wrócić do poziomu z połowy zeszłego roku.

Nie znaczy to, że nie spodziewam się odbicia, bo ono się przecież rynkowi należy. Jest to jednak okazja dla aktywnych graczy giełdowych, a nie dla inwestujących w funduszach. Jak bowiem wygląda sytuacja na GPW? Od strony technicznej fatalnie. Jeśli patrzy się na pięciofalową strukturę spadku indeksu MWIG40 i indeksu cenowego, które przełamał też linię pięcioletniej hossy to nie ulega wątpliwości, że na tym rynku trwa bessa. WIG20 też wygląda niedobrze, a analiza techniczna zapowiada jego spadki przynajmniej do poziomu 2.750 pkt. Postała bowiem formacja podwójnego szczytu (dziesięciomiesięcznego), która taką zniżkę zapowiada. Pozytywną informację, jest to, że po pięciu falach spadku, szczególnie przy tak krańcowo wyprzedanym rynku, pojawia się trzyfalowy wzrost. Może on znieść nawet pięćdziesiąt procent spadku MWIG40 i indeksu cenowego. Na to bym na rynku mniejszych spółek nie liczył. Dobrze będzie jak odrobimy trzydzieści procent (licząc od dołu). WIG20 powinien niedługo ruszyć w kierunku linii szyi podwójnego szczytu (3.330 pkt.). Złą informacją jest to, że po takiej mocnej, wzrostowej korekcie rynek powinien wrócić do spadków. Podkreślam, że ta prognoza oparta jest na analizie technicznej, a ta w ostatnich latach często dawała na GPW wiele fałszywych sygnałów.

Sytuacja na rynku amerykańskim jest też bardzo niepewna. Tam indeksy resztką sił trzymają się nad minimum sesyjnym z połowy sierpnia, a indeks DJIA je nawet naruszył. Jeśli patrzeć na ceny zamknięcia to indeks S&P 500 wyrysował formację podwójnego szczytu (też dziesięciomiesięczną) zapowiadającą spadek do 1.250 pkt., czyli jeszcze o blisko 10 procent. Gdyby ta formacja się wypełniła (S&P 500 musiałby przełamać 1.370 pkt., żeby ją potwierdzić) to można by mówić o bessie. Najbardziej martwić może to, że wszyscy wiedzą, iż FOMC obetnie 30 stycznia stopy i to zapewne o 50 pb., a nie widać śladu gry pod to wydarzenie. Być może rozpocznie się ona wkrótce, bo w przyszłym tygodniu kalendarium będzie bardzo ubogie w dane makro. Na rynek napłynie jednak mnóstwo raportów kwartalnych spółek. Obóz byków musi trzymać kciuki za to, żeby większość tych raportów była taka jak IBM, a nie jak Intela.

Sytuację komplikuje rynek walutowy. Kurs EUR/USD spada, mimo że Fed ma mocno obniżyć stopy. Zaczyna się wypełniać prognoza tych analityków, którzy mówili (szczegóły w poprzednim wpisie), że rok 2008 będzie rokiem dolara. Na razie możemy mówić jedynie o mocnej korekcie, ale gdyby EUR/USD przełamał 1,4310 USD to powstałaby formacja podwójnego szczytu z zakresem spadku przynajmniej do 1,37 USD. Umocnienie dolara szkodziłoby amerykańskim eksporterom, a co za tym idzie utrudniłoby obronę gospodarki USA przed recesją. Miałoby też i inne skutki. Zaszkodziłoby cenom surowców. Na przykład, jeśli cena ropy spadnie poniżej 87 USD za baryłkę, to powstanie podwójny szczyt z zakresem spadku przynajmniej do 75 USD. Spadek cen surowców zaszkodziłby rynkom krajów rozwijających się. Zresztą na tak mocnej brazylijskiej giełdzie widać już niepokojące sygnały.

Proszę jednak pamiętać, że piszę o tym niedokładnie tak jak powinienem, bo w przypadku rynku walutowego i surowców formacje jeszcze nie powstały i powstać nie muszą. Tyle tylko, że widzę do tego przesłanki. Mogę więc powiedzieć, że opuszczam rynek w sytuacji wielkiej niepewności. Od końca zeszłego roku nie zmniejszyła się ona ani na jotę. Odpoczywając będę trzymał kciuki, żeby niekorzystne scenariusze się nie zrealizowały. A jeśli jednak stanie się to najgorsze? Cóż, pojawienie się bessy po hossie jest tak pewne jak śmierć po narodzinach, ale rynek finansowy ma tutaj przewagę nad życiem - po bessie zawsze rodzi się hossa. Odpowiedzi na pytanie „kiedy?" w tej chwili jednak udzielić nie można.