Przyjaciele zawsze mogą na siebie liczyć!

Jacek ZalewskiJacek Zalewski
opublikowano: 2021-05-23 20:00

Tytuł jest fejsowym wpisem Mateusza Morawieckiego z października 2020 r., honorującym Andreja Babiša. Wtedy chodziło o wymianę usług – wzajemne reprezentowanie na szczycie Rady Europejskiej (RE) premiera nieobecnego, co traktat dopuszcza.

Z powodów epidemicznych najpierw 1-2 października nasz był ustami czeskiego, a 15-16 października nastąpił rewanż. Premierzy zademonstrowali braterstwo krwi i najwyższy poziom zaufania. Od eksplozji w miniony piątek konfliktu o kopalnię Turów (czytaj „PGE ma kłopot w Turowie i Bełchatowie”) tamto spijanie sobie z dziobków ma wydźwięk wręcz szyderczy.

Przyjęta przez władców kraju linia propagandowa jest absurdalna i szkodliwa. Na słynnych paskach TVP leci niedorzeczna teza, że… Bruksela chce zniszczyć polską energetykę, zaś głównym wrogiem PiS stał się enty raz Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE) z Luksemburga. A przecież 99 proc. konfliktu o worek turoszowski to dwustronne relacje Rzeczypospolitej Polskiej z Republiką Czeską. Gdyby państwo liczące 37,6 mln mieszkańców umiało osiągnąć kompromis ze znacznie mniejszym (10,6 mln) unijnym i NATO-wskim sojusznikiem, to przecież problem Turowa nigdy nie wszedłby na wokandę TSUE! Niestety, po długich negocjacjach strona czeska uznała, że nie ma szans na zmianę polskiej buty. We wstępnym kroku rząd Andreja Babiša wniósł 30 września 2020 r. (proszę zestawić tę datę z wyznaniem premierowskich uczuć ze szczytów RE) sprawę do Komisji Europejskiej, która zorganizowała wysłuchanie stron i 17 grudnia zarzuciła Polsce wiele naruszeń unijnego prawa. Rząd PiS jednak zachował się wobec tego ostrzeżenia betonowo, wobec czego czeski 26 lutego 2021 r. odpalił granat w postaci skargi do TSUE. Wymiar tragikomiczny miała okoliczność, że nastąpiło to po obchodach 30-lecia Grupy Wyszehradzkiej na Wawelu. 17 lutego Mateusz Morawiecki i Andrej Babiš prezentowali do kamer przyjacielskie uśmiechy, ale gospodarz nie pomyślał o rzeczowej rozmowie w sprawie Turowa. Dziewięć dni później polski rząd był czeskim pozwem totalnie zaskoczony.

Dla premierów Mateusza Morawieckiego i Andreja Babiša ostry spór o kopalnię Turów jest wielkim sprawdzianem ich wzajemnej uczciwości.
OLIVIER HOSLET / POOL

Sprawa przed TSUE o sygnaturze C-121/21 bez względu na jej finał przejdzie do historii. Pierwszy raz od akcesji do wspólnoty Polska stała się stroną pozwaną z oskarżenia nie instytucji UE, lecz innego państwa, i to tak bliskiego. Na szalach w TSUE leżą przeciwstawne interesy. Skarżącej Republice Czeskiej chodzi o „zapobieżenie poważnej i nieodwracalnej szkodzie dla środowiska naturalnego i zdrowia ludzkiego, która powstałaby wskutek kontynuacji działalności wydobywczej kopalni Turów”. Oczywistym interesem społeczno-gospodarczym i energetycznym pozwanej Rzeczypospolitej Polskiej jest natomiast kontynuacja tej działalności. Dla mnie wątkiem nieco kabaretowym, chociaż zgodnym ze standardami procesowymi, są wnioski obu stron, aby przeciwnika obciążyć kosztami postępowania. Jakież to przyjacielskie, unijne i wyszehradzkie... Wywołujące tyle emocji tymczasowe postanowienie pani wiceprezes TSUE brzmi: „1) Rzeczpospolita Polska zaprzestanie natychmiast i do chwili ogłoszenia wyroku kończącego sprawę C-121/21 wydobycia węgla brunatnego w kopalni Turów (Polska). 2) Rozstrzygnięcie o kosztach nastąpi w orzeczeniu kończącym postępowanie w sprawie”. Tak się składa, że dzisiaj o godz. 19 w Brukseli zaczyna się kolejny szczyt RE. Standardowo wcześniej, o godz. 17, odbędzie się koordynacyjne spotkanie czwórki premierów wyszehradzkich. Albo Mateusz Morawiecki i Andrej Babiš wreszcie uczciwie porozmawiają w cztery oczy i coś osiągną, albo podtrzymają kurs na ostre starcie przed TSUE.