Liczba spółek notowanych na giełdzie w Lizbonie spadła do najniższego poziomu od 1997 r. Kłopoty parkietu zaczęły się od wprowadzenia wspólnej waluty europejskiej i nasiliły po wejściu do sojuszu Euronext. Przykład Portugalii stanowi ostrzeżenie dla polskiej GPW. Warto, by przestudiowało go także nasze ministerstwo finansów.
Handel w Lizbonie zaczął zamierać od wprowadzenia euro w 1999 r. Wspólna waluta ułatwiła portugalskim inwestorom zakup akcji europejskich bez ponoszenia ryzyka kursowego. W ciągu ostatnich czterech lat o 30 proc. zmalała liczba notowanych na parkiecie spółek, do czego przyczyniły się też procesy fuzji i przejęć.
Płytkość rynku dostrzec musiał portugalski rząd. Władze usunęły 40-proc. podatek od dochodów kapitałowych. Rządowi zależy na ożywieniu giełdy, bo właśnie w tym roku planuje pozyskać ponad 700 mln EUR z pierwsze oferty publicznej Galpenergii, największej spółki paliwowej, i 15-proc. pakietu akcji Portucela, producenta papieru.
Lizboński parkiet miało ożywić wejście do sojuszu giełd Euronext. Na razie jednak efekt jest odwrotny od zamierzonego. W IV kwartale liczba transakcji i wartość obrotów spadły o blisko 40 proc. w ujęciu rocznym.
Obserwatorzy wiążą kłopoty małych rynków (podobne problemy mają giełdy w Atenach i Brukseli) z wprowadzeniem euro. Średnia wartość akcji na greckiej giełdzie była w 2002 r. o 83 proc. niższa niż w 1999 r., a główne indeksy parkietów w Portugalii, Grecji, Holandii i Belgii znajdują się w dziesiątce najgorszych wskaźników świata od momentu wprowadzenia euro.
ONO, Bloomberg