Recesyjne spadki na Wall Street?

Krzysztof Kolany
opublikowano: 2025-04-23 20:00

Uważa się, że rynek akcji stanowi jeden ze skuteczniejszych sygnałów wczesnego ostrzegania przed recesją w realnej gospodarce. Jeśli tak nadal jest, to indeks S&P 500 znalazł się o pół kroku od wygenerowania  sygnału ostrzegawczego.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Rynek akcji przewidział dziewięć z ostatnich pięciu recesji – to słynne zdanie Paula Samuelsona przez dekady służyło do wyśmiewania giełdowych inwestorów przez ekonomistów-teoretyków.  Jednakże statystyka ostatnich 70 lat jest nieco bardziej łaskawa dla Wall Street niż słynny frazes noblisty.

Sytuacja absolutnie zwyczajna

Rzecz w tym, że nie każdy – choć nawet bardzo gwałtowny – spadek cen akcji musi być ostrzeżeniem przed recesją. Przyjrzyjmy się temu, co amerykański rynek akcji wyprawiał przez pierwsze cztery miesiące 2025 r. S&P 500 zakończył ubiegły rok na poziomie 5881,63 pkt. Choć pierwsze tygodnie nowego roku nie były dla amerykańskich giełd przesadnie udane, to jednak 19 lutego S&P 500 zdołał ustanowić rekord wszech  czasów, osiągając 6145,79 pkt i nieznacznie przekraczając zeszłoroczne maksima.

Później jednak wybuchły wojny celne prezydenta Donalda Trumpa, które w niespełna dwa miesiące rzuciły indeksem blue chipów 21 proc w dół. Uznaniowa granica bessy (rozumiana jako spadek indeksu od szczytu o przynajmniej 20 proc.) została naruszona. Przynajmniej na bazie statystyk śródsesyjnych, bo licząc po kursach zamknięcia, S&P 500 stracił w porywach 18,9 proc. Nas jednak interesuje coś innego. Chodzi nie tyle o maksymalne obsunięcie (ang. drawdown) od ostatniego szczytu, lecz o największy zakres spadku, licząc od początku roku. A ten według stanu na 22 kwietnia wynosi „tylko” 17,8 proc. Z danych historycznych wynika, że takie cofnięcie w granicach 10-20 proc. jest na Wall Street sprawą absolutnie zwyczajną i przez poprzednie 68 lat przytrafiło się już 16 razy. Dodatkowo w aż 41 przypadkach maksymalne roczne obsunięcie S&P 500 nie przekraczało 10 proc. Statystyka sugeruje, że dopiero taki śródroczny spadek o 20 proc. (lub większy) powinien być powodem do obaw o stan gospodarki Stanów Zjednoczonych. W ośmiu na 11 poprzednich takich przypadków spadkom na giełdach towarzyszyła oficjalna (tj. ogłoszona przez NBER) recesja. I tylko trzy razy się ona nie pojawiła. Dwa razy w zamierzchłych latach 60. XX wieku (1962 i 1966), a trzeci raz w 2022, gdy w zasadzie wszystkie lampki ostrzegawcze paliły się na czerwono, ostrzegając nas przed najbardziej oczekiwaną recesją świata. Ta jednak jakby na złość ekonomistom i analitykom się nie znaturalizowała. Dodajmy do tego, że parę razy Stanom Zjednoczonym przydarzyła się recesja przy maksymalnym rocznym obsunięciu indeksu S&P 500 o mniej niż 20 proc.

Twarde lądowanie największej gospodarki świata

W kwietniowej ankiecie przeprowadzonej przez Bank of America (BofA) na próbie zarządzających wielkimi funduszami aż 49 proc. ankietowanych uważa scenariusz twardego lądowania gospodarki USA za najbardziej prawdopodobny w ciągu kolejnych 12 miesięcy. Tym eufemizmem w świecie finansów zwykło się określać mniej lub bardziej głęboką recesję rozumianą jako długotrwały spadek aktywności gospodarczej w Ameryce. Przez poprzednie 12 miesięcy odsetek prognozujących twarde lądowanie w ankiecie BofA nie przekraczał 20 proc. Jeszcze w marcu pesymistami było tylko 11 proc. zarządzających, a na początku roku było ich ledwie 5-6 proc.

Popularny na rynkach finansowych model Fedu z Atlanty bazujący na bieżąco spływających raportach makroekonomicznych wskazuje, że w I kwartale 2025 r. produkt krajowy brutto Stanów Zjednoczonych miał się kurczyć w annualizowanym tempie 2,2 proc. Jednakże gdyby z tego modelu usunąć nadzwyczajnie wysokie statystyki importu złota do USA, to spadek PKB byłby jedynie kosmetyczny i wyniósł 0,1 proc. w ujęciu annualizowanym. Czyli praktycznie zero.

Po obu stronach Atlantyku odmiennie definiuje się stan recesji gospodarczej. W Europie zwykle mówimy o recesji, gdy odnotujemy przynajmniej dwa następujące po sobie kwartały spadku PKB. To tzw. techniczna recesja. Ale w Ameryce wolą patrzeć na sprawę przez pryzmat stopy bezrobocia i dopiero jej trwały wzrost skłania NBER do oficjalnego ogłoszenie słowa na „r”. Po raz ostatni taka recesja według NBER trwała od lutego do kwietnia 2020 r. (czyli podczas najostrzejszej fazy covidowych lockdownów w USA), a poprzednia datowana jest na okres grudzień 2007-czerwiec 2009.

Jak dotąd tzw. twarde dane napływające z gospodarki Stanów Zjednoczonych nie prezentują się źle. W statystykach widzimy przede wszystkim załamanie wskaźników miękkich w postaci rozmaitych badań nastrojów konsumentów czy biznesu. Te jednak mogą mieć negatywne konsekwencje w najbliższych miesiącach. Na statystykach amerykańskiego PKB w I kwartale zaciąży potężny import, gdyż przedsiębiorstwa usiłowały zwiększyć zapasy produktów i komponentów przed zapowiadanymi cłami. W bieżącym kwartale, gdy na skutek wdrożonych ceł najprawdopodobniej dojdzie do czasowego załamania importu z Chin, PKB zapewne odnotuje silny wzrost. Będzie to jednak tylko statystyczna iluzja dobrej koniunktury.

Dotąd tzw. twarde dane napływające z gospodarki Stanów Zjednoczonych nie prezentują się źle. W statystykach widzimy przede wszystkim załamanie wskaźników miękkich w postaci rozmaitych badań nastrojów konsumentów czy biznesu.

Decydujące okaże się zatem drugie półrocze i to, czy zapowiadane (i co jakiś czas odraczane lub redukowane) stawki celne administracji Donalda Trumpa wejdą w życie, czy też okażą się zwykłym blefem. Na razie mamy tylko jednorazowy wstrząs, mętlik w danych i skołowanych inwestorów. Gdyby jednak indeks S&P 500 spadł poniżej 4700 pkt (czyli zaliczył roczne obsunięcie o ponad 20 proc.), to na bazie historycznych doświadczeń będzie można zacząć się bać o globalną koniunkturę gospodarczą.