We wspomnianym okresie, rentowność papierów dłużnych została na sztywno ustalona przez amerykański Departament Skarbu, co miało pomóc w sfinansowaniu II Wojny Światowej. W latach 1941-1945 mieliśmy do czynienia z twardym utrzymaniem zysków z 10-letek na poziomie 2 proc. Dopiero w 1951 r. doszło do istniej zmiany, pozwolono na „urynkowienie” rentowności, co wiązało się z ponownym odzyskaniem „niezależności” przez Fed.

Można zadać sobie pytanie, dlaczego w tak „słabych” dla posiadaczy obligacji okresach, również obecnie, inwestorzy jednak kupują papiery dłużne. Według słynnego Sydney’a Homer’a, autora „History of Interest Rates”, ma to uzasadnienie historyczne. W Ameryce był nadmiar gotówki i oszczędności. Robotnicy, szczególnie z mocno rozwijających się branż związanych z bronią i wojną, dostawali wysokie pensje, ale byli zmuszani oszczędzać gdyż, na rynku panowała kontrola cen. Jedną z niewielu dostępnych alternatyw inwestycyjnych były właśnie obligacje. I mimo zakończenia wojny i zniesienia kontroli cen, papiery dłużne nadal cieszyły się wzięciem. W tym przypadku jako przyczynę Homer podaje jeszcze ciągle świeże wspomnienie ogromnych bankructw banków w latach 30-tych minionego wieku i związane z tym preferencje wielu ludzi, którzy woleli (wolą) kupić bezpieczniejsze (choć mniej zyskowne) papiery dłużne USA, niż lokować środki w bankach.
Nie można więc lekceważyć popytu na obligacje. Jego wysoki poziom i ogromne oszczędności gospodarstw pozwoliły dzięki niskim kosztom obsłużyć ogromne zadłużenie Stanów Zjednoczonych, które pod koniec 1940 r. sięgnęło poziomu 109 proc. PKB. Obecnie też mamy do czynienia z sytuacją gdy poziom zadłużenia zbliża się do rekordowego poziomu, a rentowności papierów dłużnych są rekordowo niskie, zaś na rynku jest masa gotówki, która nie jest w efektywny sposób wykorzystywana i raczej trafia na „przechowanie” do amerykańskiego rządu.
