Restauracyjnym szlakiem: uroki lotu LOT-em

Stanisław Majcherczyk
opublikowano: 2012-06-19 15:07

Kilkugodzinne opóźnienie samolotu LOT próbował wynagrodzić… twardawą bułą.

Rejs 15 czerwca do Londynu o 15.10 nie zapowiadał dodatkowych atrakcji. Start opóźniony o 30 minut był w jeszcze w marginesie akceptowalnej tolerancji. Co nas  jednak zaskoczyło, to fakt, że samolot po może 200 metrach zatrzymał się z powodu - jak nas poinformowano - „drobnej usterki technicznej” i odlecimy za 20 minut.

Po 4 godzinach od zapięcia pasów zaczęto roznosić opakowaną w celofan bułę z atrakcyjną nalepką „Bon Appetit” (fot. S. Majcherczyk)
Po 4 godzinach od zapięcia pasów zaczęto roznosić opakowaną w celofan bułę z atrakcyjną nalepką „Bon Appetit” (fot. S. Majcherczyk)
None
None

Potem ogłoszono dalsze opóźnienie o 30 min, które powtórzyło się potem kilkakrotnie.

Nie pozwolono wrócić na lotnisko. Tkwiliśmy więc w siedzeniach ponad 3 godziny.

Po chyba dwóch godzinach podano – owszem - po szklance wody. Paru pasażerów postanowiło  w międzyczasie zrezygnować z rejsu. Tych wypuszczono i zaczęły się poszukiwania ich walizek w lukach bagażowych.

Ludzie głodnieli, protestowali, żadnej reakcji. Wywołałem więc  szefową personelu pokładowego sygnalizując, że siedzący obok mnie Kanadyjczyk jest cukrzykiem i wygląda niewyraźnie. Dodałem także, że jestem lekarzem.

Po pokrętnych tłumaczeniach się przepisami był jednak jakiś efekt, bo podano wszystkim Prince Polo.

Samolot w końcu wystartował. Po 4 godzinach od zapięcia pasów zaczęto roznosić opakowaną w celofan bułę z atrakcyjną nalepką „Bon Appetit” i informacją, że są świeżo robione.

Sama buła była twarda , lizusy twierdziły, że musiała mieć już za sobą co najmniej dobę. Zawarte w niej „smakołyki”  do atrakcji kulinarnych też nie należały.

Następnym razem lecąc LOT- em  zdecydowanie kupimy sobie coś wcześniej na lotnisku. Będziemy niezależni od polskich linii. Niech się sami opychają swoimi „delicjami”.