Restrukturyzacja to lek na upadłość

Jacek ZalewskiJacek Zalewski
opublikowano: 2025-07-22 20:00

Premier Donald Tusk oświadczeniem wygłoszonym 23 lipca w KPRM – a nie w zapowiadanym wcześniej Sejmie – wreszcie zakończy rozwlekaną restrukturyzację rządu, którą rozpoczął 2 czerwca w szoku wywołanym porażką Rafała Trzaskowskiego.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Ceremonia formalnej wymiany ministrów odbędzie się pod prezydenckim żyrandolem w czwartek, zaś w piątek Rada Ministrów pierwszy raz zbierze się po kadrowej korekcie. Notabene klasa polityczna, a za nią także media nazywają personalną operację dwoiście. Częściej występuje niewłaściwe określenie rekonstrukcja, która według klasycznych definicji – architektonicznej, medycznej, historycznej – oznacza wierne odtworzenie stanu poprzedniego. A przecież następuje nie prosta wymiana elementów, lecz częściowa restrukturyzacja, której celem w ujęciu biznesowym jest nie tylko podniesienie sprawności firmy, lecz głównie… uniknięcie upadłości. Odniesienie biznesowe jest jak najbardziej zasadne, jako że Polską rządzi przecież zadaniowe konsorcjum 15 października, z jego liderem KO oraz kilkoma odrębnymi mniejszymi udziałowcami.

Niezależnie od tasowania się ekip trzymających władzę, Konstytucja RP zawiera gruby błąd, radykalnie obniżający sprawność rządzenia państwem. Od odzyskania przez Polskę w 1918 r. niepodległości ministrowie kierują określonymi działami administracji państwowej, ale we wcześniejszych konstytucjach to nie sam rząd ustalał własną strukturę. W II RP najpierw była ona ustalana ustawowo, a później dekretem prezydenta RP. Po wojnie w Konstytucji PRL znajdował się sensowny przepis: „Urząd ministra tworzy się w drodze ustawy”. Także po upadku PRL i zmianie ustroju przejściowa ustawa konstytucyjna z 1992 r. ustalała to podobnie: „Zakres działania ministra określa ustawa”. Oczywistość i normalność pękła dopiero w latach 1996-1997 przy okazji tworzenia obecnej Konstytucji RP. Za sprawą głównie SLD przeforsowano ustawowo, że konkretne ministerstwa tworzy i rozwiązuje szybkimi rozporządzeniami sam rząd! Bardziej ustabilizowane ustawowo są jedynie działy administracji rządowej, obecnie po wielu nowelizacjach istnieje ich 37. Owe działy sama Rada Ministrów – a tak naprawdę jej kierownik, czyli premier – rozporządzeniami zestawia niczym klocki w ministerstwa. Od ponad ćwierć wieku taka dowolność idealnie odpowiada wszystkim kolejnym ekipom trzymającym władzę, ponieważ mogą żonglować ministerstwami i tworzyć dla wiernych kadr partyjnych całe dywizje popłatnych stanowisk obciążających budżet.

Przypominam proceduralne realia w oczekiwaniu, jak zostanie zestawiony nadresort Andrzeja Domańskiego. Minister finansów ma ogarnąć blok gospodarczy rządu, ciekawe w ilu siedzibach. W poczuciu déjà vu przypomnę konstrukcję podobnego superresortu z pierwszej kadencji PiS. Po przejęciu przez tę partię władzy w 2015 r. Mateusz Morawiecki został w rządzie Beaty Szydło ministrem rozwoju w randze wicepremiera, jednego z trzech. Po niedługim czasie dodatkowo został w 2016 r. ministrem finansów. W akcie powołania od Andrzeja Dudy stał się ministrem rozwoju i finansów, ale gospodarował w dwóch gmachach, które prowadziły mu działy administracji rządowej. Ministerstwo Rozwoju trzymało dwa – gospodarkę oraz rozwój regionalny, zaś Ministerstwo Finansów trzy – budżet, finanse publiczne, instytucje finansowe. Taki spersonifikowany pod widzimisię konkretnego polityka, wręcz prywatny układ decyzyjny przetrwał rok. Gdy w końcówce 2017 r. najwyższy prezes Jarosław Kaczyński zdecydował o usunięciu Beaty Szydło i obsadzeniu na premierostwie Mateusza Morawieckiego – jego sklejony superresort oczywiście się rozpadł, dwa odrębne ministerstwa zwyczajnie objęli Jerzy Kwieciński i Teresa Czerwińska. Dziwaczny epizod rządowy sprzed blisko dekady przypominam nie tylko z myślą, jak teraz zostanie umocowany Andrzej Domański. Również – jak długo jego neotwór wytrzyma.