W środę Jay Y. Lee w centrali firmy wyraził przeprosiny za udział w skandalach z minionych lat, m.in. walce o władzę w firmie, a także nagannych relacjach z członkami najwyższych władz kraju, których skutkiem było m.in. usunięcie ze stanowiska i skazanie prezydent Korei Południowej. Lee, który także trafił do więzienia, może tam jeszcze wrócić, bo sąd dopiero w nadchodzących miesiącach zdecyduje, czy będzie kontynuował wykonywanie wyroku.

- Jesteśmy cenieni za nasze topowe technologie i produkty, ale Samsung wciąż jest oceniany krytycznie – powiedział 51-letni Lee. – Dzieje się tak z powodu naszych niedociągnięć. To moja wina i szczerze za to przepraszam – dodał.
Postawa przedstawiona przez szefa Samsunga odbiega od prezentowanej jeszcze niedawno, kiedy zarówno on, jak i firma utrzymywali, że nic złego się nie stało.
- Daję dziś słowo, że od teraz nie będzie kontrowersji dotyczących sukcesji. Absolutnie nie będzie także naruszania prawa – powiedział Lee. – Nie będzie nadużywania prawa lub działań powodujących wątpliwości etyczne. Skupię się jedynie na zwiększeniu wartości Samsunga – dodał.
Deklaracja Lee wywołała mieszane reakcje.
Park Ju-gun, szef CEOScore, firmy monitorującej nadzór właścicielski w spółkach uznał za „symboliczne, że topowa koreańska spółka oddzieli własność od zarządzania”. Z drugiej strony zauważył, że Lee był pod presją, aby wyraził przeprosiny za lata skandali.
- Dzisiejsza deklaracja była jednak słaba. Nie powiedział, że rodzina Lee odda własność w Samsungu – powiedział Park.