Rok wojny w Ukrainie. Rynki zatoczyły krąg

Krzysztof Kolany
opublikowano: 2023-02-22 20:00

Za nami rok od wybuchu największego po II wojnie światowej konfliktu zbrojnego w Europie. Rynki finansowe przez 12 miesięcy przeszły długą drogę, by znaleźć się blisko punktu wyjścia.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

24 lutego upadł stary porządek w Europie. Mimo że na rynkach finansowych mało kto wierzył w taki scenariusz, to Rosja zbrojnie najechała Ukrainę przypominając nam, czym jest regularna wojna. Uczestnicy rynków początkowo reagowali gwałtownie, w myśl zasady: najpierw strzelaj, potem pytaj.

Bomba paliwowa

Nie jest zaskoczeniem, że najmocniej zareagowały rynki paliwowe. Wszak Rosja to jeden z czołowych eksporterów ropy naftowej, gazu ziemnego oraz gotowych paliw. Cena ropy Brent w ciągu pierwszych kilku dni wojny podskoczyła z ok. 90 USD do 133 USD za baryłkę, osiągając wartości niewidziane od 2008 r. Ta zwyżka odzwierciedlała obawy rynku, że Zachód może nałożyć całkowite embargo na rosyjską ropę.

Tak się jednak nie stało. Europejskie sankcje długo omijały temat dostaw strategicznych surowców z Rosji. W sierpniu wszedł w życie unijny zakaz importu rosyjskiego węgla. 5 grudnia zakazano dostaw ropy naftowej drogą morską. A dopiero 5 lutego 2023 r. wstrzymano dostawy gotowych paliw. Był więc czas na znalezienie alternatywnych dostawców i przekierowanie rosyjskich surowców na inne rynki. Wygląda na to, że Zachodowi udało się zjeść ciastko i równocześnie je zachować. Wprowadzając limity cen rosyjskiej ropy ograniczono dochody budżetowe Kremla, utrzymano ciągłość dostaw do Europy i równocześnie wciągnięto w ten schemat kraje neutralne (Chiny, Indie, Turcja), które na tym schemacie zarabiają krocie kosztem Rosji.

Z punktu widzenia światowych inwestorów wojna toczona na terytorium Ukrainy już dawno straciła na znaczeniu. Globalne szoki obserwowane głównie na rynkach surowcowych wygasły kilka miesięcy temu. Konflikt rosyjsko-ukraiński stał się kwestią lokalną.

Naftowy kryzys ustał w lipcu, gdy kurs ropy Brent spadł poniżej stu dolarów za baryłkę. Od grudnia surowiec ten kosztuje ok. 80 USD/bbl. Nieco dłużej musieliśmy poczekać na normalizację sytuacji na rynkach gotowych paliw. Notowania benzyny na nowojorskiej giełdzie w połowie czerwca sięgnęły absolutnie rekordowych 4,3260 USD za galon. Ale w lipcu zeszły poniżej 3 USD, a we wrześniu poniżej 2,5 USD. Obecnie paliwo to jest nawet tańsze, niż było w dniu wybuchu wojny rosyjsko-ukraińskiej, choć wciąż pozostaje drogie jak na historyczne standardy. Podobnie rzecz ma się z olejem napędowym, którego londyńskie notowania w grudniu powróciły do przedwojennych poziomów, w pobliżu 800 USD /t.

Nie było zbożowej apokalipsy

Przed wojną Rosja była największym na świecie eksporterem pszenicy, a Ukraina zajmowała piątą pozycję. Nic więc dziwnego, że po wybuchu konfliktu nad Dnieprem giełdowe notowania pszenicy poszły w górę o przeszło 70 proc. Mocno podrożały też oleje roślinne, których istotnym dostawą była Ukraina. Jednakże podobnie jak w przypadku paliw sytuacja została opanowana jeszcze w lecie. Podpisane pod egidą Turcji porozumienie o odblokowaniu czarnomorskich portów sprawiło, że ukraińskie zboża mogły trafić do odbiorców na Bliskim Wschodzie i Afryce Północnej. W ten sposób udało się uniknąć kryzysu żywnościowego i powtórki rewolucyjnej fali, jaka ogarnęła kraje arabskie po skokowym wzroście cen zbóż w roku 2011.

Sytuację na światowym rynku spożywczym syntetycznie opisuje indeks FAO odzwierciedlający ceny podstawowych płodów rolnych. W styczniu 2023 roku indeks cen żywności FAO przyjął wartość 131,2 pkt. i był o 3,3 proc. niższy niż w styczniu 2022 r. oraz prawie o 18 proc. niższy niż w rekordowym marcu. Warto przy tym odnotować , że przecena surowców rolnych jak dotąd nie przełożyła się na spadek cen żywności w europejskich sklepach. Według danych Eurostatu ceny żywności w krajach Unii Europejskiej w styczniu były średnio o 18,2 proc. wyższe niż przed rokiem. Przy czym na Węgrzech artykuły spożywcze były niemal o 50 proc. droższe niż rok temu, na Litwie o 33,5 proc., a w Polsce o 21,2 proc. W ten sposób wojna w „spichlerzu Europy” odchudziła portfele Europejczyków, którzy zostali zmuszeni wydać większą część swoich dochodów na podstawowe artykuły spożywcze.

Metale poszły w dół

Rok temu pisaliśmy, że Rosja to surowcowa potęga, daleko wykraczająca poza sektor naftowo-gazowy. Chodzi nie tylko o węgiel, którego braki w ubiegłym roku tak dotkliwie odczuliśmy w Polsce. Przed wojną z Rosji pochodziło ok. 40 proc. światowego wydobycia palladu, około 17 proc. globalnych dostaw niklu oraz po kilka procent aluminium, miedzi i rudy żelaza. Wszystkie te surowce nie zostały jednak objęte embargiem.

Kto obstawiał inny scenariusz, ten mógł sporo stracić. Przez ostatni rok notowania palladu poszły w dół aż o 35 proc. i to mimo początkowego silnego wzrostu. Po ogromnych perturbacjach na londyńskim rynku niklu metal ten jest obecnie tylko o 8,7 proc. droższy niż przed rokiem. Miedź potaniała o 7,7 proc., a aluminium zostało przecenione aż o 25 proc. We wszystkich tych przypadkach dało o sobie znać globalne spowolnienie gospodarcze wzmocnione przesunięciem wydatków zachodnich konsumentów z powrotem w stronę sektora usług.

Złoty ofiarą wojny

Rok temu przeżyliśmy mini-krach na rynku złotego. Polska nagle stała się krajem przyfrontowym, do którego trafiło kilka milionów uchodźców z Ukrainy. Dodajmy do tego galopującą inflację, zagrożenie rozszerzenia się konfliktu na inne kraje regionu oraz niezbyt rozsądną politykę fiskalną rządu. To wszystko spowodowało skokowy wzrost kursu euro z ok. 4,50 zł do rekordowych 5,00 zł. Na szczęście początkowa panika szybko minęła, a Rada Polityki Pieniężnej zdecydowała się na 100-punktową podwyżkę stóp procentowych. To wszystko uchroniło nas przed trwałym przekroczeniem bariery 5 zł za jedno euro.

Niestety, złoty jak dotąd nie powrócił do przedwojennej formy. Od ponad roku kurs euro w zasadzie nie schodzi poniżej 4,60 zł i utrzymuje się w rysowanym od marca 2020 r. trendzie wzrostowym. Przed wybuchem wojny na Ukrainie złoty był tak słaby jedynie wiosną 2004 i zimą 2009 r. Zatem euro notowane po blisko 4,80 zł sygnalizuje głęboką słabość polskiej waluty.

Widząc obrazy z Kijowa czy Mariupola Polacy znów masowo ustawili się w kolejkach przed bankomatami, wyciągając pieniądze z banków. Wielu pobiegło prosto do kantoru lub do dilera złota, którego sprzedaż ustanowiła nowe rekordy. Tak samo jak ceny królewskiego metalu. Giełdowa cena złota w Polsce sięgnęła niemal 9,4 tys. zło, ale w detalu popularne monety bulionowe po raz pierwszy w historii osiągnęły pięciocyfrowe wartości. Mimo późniejszego spadku cena złota w PLN wciąż jest prawie o 8 proc. wyższa niż rok temu.

Od ponad roku kurs euro w zasadzie nie schodzi poniżej 4,60 zł i utrzymuje się w rysowanym od marca 2020 r. trendzie wzrostowym. Przed wybuchem wojny na Ukrainie złoty był tak słaby jedynie wiosną 2004 i zimą 2009 r.

Druga fala osłabienia złotego nadeszła w sierpniu i we wrześniu. Tym razem naszą walutę tłamsiła siła dolara i kryzys energetyczny w Europie. W rezultacie po raz pierwszy w historii zobaczyliśmy dolara za 5 zł. Nowy szczyt – także wyraźnie powyżej 5 zł - ustanowił kurs franka szwajcarskiego. Mimo jesiennego odreagowania złoty wciąż pozostaje słaby zarówno w relacji do dolara, jak i euro oraz franka.

Wojenna panika na GPW

Był to pamiętny czwartek na warszawskim parkiecie. WIG zakończył tamtą sesję spadkiem niemal o 11 proc.. Gorzej było tylko 12 marca 2020 r., gdy podczas covidowej paniki strata przekroczyła 12 proc. Część spółek z WIG20 początkowo w ogóle nie uzyskała kursów otwarcia. Akcje największych polskich banków przeceniono po kilkanaście procent. Notowania zaangażowanego w Rosji LPP spadły o jedną czwartą. Wyceny niektórych spółek ukraińskich zanotowały spadki podchodzące pod 50 proc. i od tego czasu się już nie podniosły.

Tamta sesja była jednoznacznym potwierdzeniem faktu, że polski rynek akcji znalazł się bessie. Mimo wiosennego odbicia trwała ona aż do października (choć później WIG spadał już z innych przyczyn). Rok po wybuchu wojny w Ukrainie WIG odrobił większość strat, a zrzeszający mniejsze spółki sWIG80 znajduje się nawet wyżej.

Znacznie spokojniejsza była reakcja głównych światowych indeksów. Niemiecki DAX zamknął wtedy dzień ze stratą niespełna 4 proc. i w chwili pisania tego artykułu znajdował się nieznacznie wyżej niż rok temu. Rosyjska agresja została za to całkowicie zignorowana przez Wall Street. Choć sesję z 24 lutego S&P500 rozpoczął ponad 2 proc. pod kreską, to zakończył ją 1,5-procentowym wzrostem. Spadki, jakie nastąpiły w dalszej części 2022 r., nie wiązały się z sytuacją na frontach Ukrainy, lecz ze wzrostem stóp procentowych w Rezerwie Federalnej i rosnącemu ryzyku recesji w USA.

Reasumując, z punktu widzenia światowych inwestorów wojna toczona na terytorium Ukrainy już dawno straciła na znaczeniu. Globalne szoki obserwowane głównie na rynkach surowcowych wygasły kilka miesięcy temu. Konflikt rosyjsko-ukraiński stał się kwestią lokalną. Jego reperkusje w Europie odczuwaliśmy jeszcze jesienią, gdy groziły nam ograniczenia w dostawach gazu ziemnego. Teraz rynki finansowe interesują się już zupełnie innymi kwestiami: polityką banków centralnych, inflacją, ryzykiem recesji czy pogorszenia wyników giełdowych korporacji. Ukraina zeszła z pola widzenia.