W ubiegłym roku nie brakowało emocji na rynku ropy. Na sentyment miały wpływ takie wydarzenia, jak kryzys bankowy, polityka pieniężna czy wojna na Bliskim Wschodzie. Dla cen kluczowe jednak były dane dotyczące popytu i podaży, zwłaszcza ze wielu uczestników rynku straciło wiarę w OPEC+ oraz jego determinację w egzekwowaniu założeń dotyczących produkcji.
Brak wiary jest uzasadniony
W ubiegłym roku cena ropy Brent skurczyła się o ponad 10 proc. Cena baryłki wynosi już tylko 76 USD, mimo że nie dalej jak dwa miesiące temu przekraczała 90 USD. Głównym powodem spadku były doniesienia z listopadowej konferencji OPEC+. Rynek liczył na istotne ograniczenie podaży i mimo, że zostało ono potwierdzone – na styczeń 2024 r. zapowiedziano cięcie wydobycia o 900 tys. baryłek dziennie – to ceny spadły. Inwestorzy zwątpili bowiem w realizację planów. Pierwszym powodem było dopiero zmierzające ku końcowi pełne wprowadzenie ograniczeń podaży z marca 2023 r., a drugim nieprzekonująca komunikacja ze strony kartelu. OPEC+ nie podał od razu, jak nowe cięcia zostaną rozdzielone na poszczególne kraje. Ponadto zrezygnował z tradycyjnego podsumowania postanowień i wspomniał, że nowe cięcia będą dobrowolne.
Mimo że ograniczenie podaży teoretycznie byłoby na rękę państwom OPEC+, bo doprowadziłoby do wzrostu cen, inwestorzy zaczęli obstawiać, że podaż zostanie utrzymana ze względu na chciwość części producentów i ich chęć utrzymania wolumenu sprzedaży. Stan faktyczny poznamy w I kwartale 2024 r., gdy opublikowane zostaną pierwsze dane produkcyjne.
Jak wynika z nieoficjalnych informacji, 1 lutego odbędzie się internetowe spotkanie przedstawicieli najważniejszych członków OPEC+. Ma ono dotyczyć aktualnej sytuacji na rynku ropy po wprowadzeniu w życie zapowiedzianej pod koniec 2023 r. obniżki produkcji. Informacje na temat treści rozmów będą ograniczone, natomiast inwestorzy liczą na jakiekolwiek przesłanki, w którym kierunku dalej będzie zmierzać polityka kartelu. Pierwsza oficjalna konferencja, z udziałem wszystkich 22 wydobywców należących do OPEC+ odbędzie się w czerwcu 2024 r.
Ukryty powód nerwowości
Cichym winowajcą całego zamieszania na rynku ropy są państwa spoza OPEC+, które zajmują się wydobyciem i sprzedażą ropy. Największym graczem w tej grupie są Stany Zjednoczone, które nie zwracają uwagę na postanowienia innych producentów i nieustannie podtrzymują podaż, aby zaspokoić lokalne zapotrzebowanie. Amerykanom nie zależy na podtrzymaniu cen wysoko, bo przeznaczają surowiec na własny rynek.
Jak podaje Bloomberg, w ostatnim tygodniu grudnia 2023 r. dzienne wydobycie ropy w USA wyniosło 13,3 mln baryłek. Ponadto amerykańska agencja EIA zapowiedziała, że w 2024 r. produkcja osiągnie rekord wszech czasów. Na podobne deklaracje zdecydowały się już też Brazylia i Gujana. Dlatego dla inwestorów tak kluczowa jest mniejsza podaż OPEC+, bo wiedzą, że inni producenci nie zdobędą się na podobny ruch.
Nie bez znaczenia jest też kwestia popytu – w końcu nie byłoby strachu o nadpodaż, gdyby nie przekonanie, iż popyt będzie stosunkowo nisko. Międzynarodowa Agencja Energetyki przewiduje, że w 2024 r. globalna konsumpcja ropy znowu wzrośnie, ale delikatnie, bo normalizuje się po nietypowym okresie popandemicznym. Ponadto w wielu krajach zużycie surowca zmaleje na rzecz innych źródeł energii.
Ciężko o prognozy
Na razi rynek opiera się tylko na zapowiedziach: popyt ma się utrzymać, podaż w OPEC+ zmaleć, a poza nim wzrosnąć. O przewidywania dalszych ruchów cenowych ropy będzie łatwiej, gdy w danych zobaczymy, na ile każde z oczekiwań względem produkcji i zapotrzebowania się sprawdzi.
Z danych Bloomberga wynika, że analitycy przewidują wzrost ceny o około 10 proc. w 2024 r. Za 12 miesięcy Brent ma kosztować 84 USD za baryłkę, a WTI 80 USD.
– Wszystko wskazuje na to, że obawy o nadpodaż są przesadzone. Prędzej czy później cięcia zapowiedziane OPEC+ wejdą w życie i zacieśnią sytuację rynkową. Arabia Saudyjska do końca I kwartału zrealizuje zapowiedziane zmniejszenie produkcji o 1 mln baryłek dziennie, a Rosja o 500 tys. Od innych krajów, takich jak ZEA, Irak czy Kuwejt również należy oczekiwać, że przyczynią się do zmniejszenia produkcji - mówi Łukasz Zembik, analityk Oanda TMS Brokers, który przewiduje, że cena \brentu i WTI wzrośnie do - odpowiednio - 85 i 80 USD za baryłkę.
Nawet częściowa realizacja zakładanych cięć produkcji może powodować wzrost cen surowca.
– Jeżeli plan OPEC+ zostanie w pełni wykonany, to produkcja może być mniejsza aż o 4 mln baryłek dziennie. Nawet częściowe wykonanie zakładanych cięć może jednak pozytywnie wpłynąć na ceny, bo ukrytym ryzykiem jest wzrost wydobycia w obliczu wyższego popytu, spowodowanego np. większą aktywnością gospodarczą wskutek obniżki stóp procentowych w USA i w Europie. Jeżeli sprawdzi się scenariusz bazowy i podaż zostanie ograniczona, kurs Brentu będzie się poruszał między 85 a 90 USD za baryłkę - mówi Michał Stajniak, wicedyrektor działu analiz XTB.
Progności są optymistyczni i wierzą, że cena ropy wzrośnie. Tymczasem inwestorzy są na drugim biegunie i mimo spadku kursów nadal oczekują przeceny. Dane Bloomberga wskazują, że liczba długich pozycji na wszystkich dostępnych kontraktach na ropę była w 2023 r. najmniejsza od dwunastu lat. Ponadto przez większość grudnia kontrakty o krótkim terminie dostawy były tańsze od tych późniejszych.
Wielu inwestorów zeszło z rynku, również profesjonalnych, przez co prawie 80 proc. dziennych transakcji wykonują algorytmy. Powodują one większe wahania cenowe i odstraszają tradycyjnych graczy, którzy zauważają, że kursy coraz częściej nie mają odzwierciedlenia w fundamentach. Wiele surowcowych funduszy hedgingowych zaliczyło w 2023 r. pierwszą stratę od lat. Andurand Capital Management, jeden z najbardziej znanych funduszy na rynku ropy, którego skumulowane stopy zwrotu od 2008 r. wahają się między 900 a 1300 proc., zaliczył najgorszy rok w historii.