Wojsk USA nie ma już w Iraku, a ubiegający się o reelekcję prezydent Barack Obama zapowiedział, że wkrótce opuszczą one też Afganistan. Przyczyna jest prozaiczna. W budżecie federalnym pojawiła się ogromna dziura, a najłatwiej ją załatać, obcinając właśnie wydatki na obronność. Ucierpi jednak wzrost gospodarczy na świecie.
Zaskakujące? A jednak. W drugiej połowie XX wieku wzrost gospodarczy w krajach, w których stacjonowali Amerykanie, był wyższy niż w krajach, gdzie ich nie było.
Bez tarczy źle
Obecność amerykańskich baz i rozwój gospodarczy idą w parze. Najlepszym przykładem na to była — z pozoru tylko przewrotna — reakcja rynków na śmierć Osamy bin Ladena.
Majowy zamach zapoczątkował falę wyprzedaży na rynkach, zwłaszcza tych wschodzących. Już wtedy inwestorzy spekulowali, że śmierć wroga publicznego Ameryki numer jeden oznaczać będzie zmniejszenie wojskowego zaangażowania USA na świecie.
Dla polskiej gospodarki podobnie niekorzystną wiadomością było odłożenie na półkę planów budowy tarczy antyrakietowej. Jej brak to mniej amerykańskich inwestycji, mniej miejsc pracy i mniejsza obecność Amerykanów w Polsce.
Efekt? Od 17 września 2009 r., kiedy administracja Baracka Obamy oświadczyła, że rezygnuje z budowy wyrzutni rakiet, wyrażony w dolarach indeks WIG20 spadł do tej pory o ponad 2 proc. W tym samym czasie S&P500, główny wskaźnik giełdy nowojorskiej, wzrósł (także w dolarach) o 28 proc. Dlaczego powrót Ameryki do izolacjonizmu miałby być złą wiadomością dla innych gospodarek?
Obecność Marines zwykle pomagała krajom, w których stacjonowali. Tak twierdzą amerykańscy naukowcy: Garett Jones oraz Tim Kane. Przestudiowali, jak w drugiej połowie XX wieku kształtował się wzrost gospodarczy w blisko stu krajach na całym świecie. Ogłoszone kilka tygodni temu wyniki ich badań zaszokują pacyfistów.
Szybszy wzrost
W krajach, gdzie Amerykanie utrzymywali co najmniej 100 tysięcy żołnierzy, wzrost gospodarczy był aż o 1,8 pkt proc. wyższy niż w krajach, gdzie amerykańskich baz nie było w ogóle. Zauważalny pozytywny wpływ na rozwój miało nawet wprowadzenie do symbolicznego stuosobowego kontyngentu wojskowego. Dlaczego tak się działo?
Najprostsze wyjaśnienie jest takie, że amerykańska obecność wojskowa oznacza więcej miejsc pracy w regionie stacjonowania. Wojsko wymaga stałego zapewnienia zaopatrzenia w żywność, prąd i paliwa.
Dodatkowo przyzwyczajeni do amerykańskiego stylu życia Marines dużą część żołdu wydają na miejscu. Te wydatki to jednak tylko znikoma część korzyści wynikających ze stacjonowania wojsk. — Kluczowym mechanizmem, w jaki amerykańska obecność wpływa na wzrost gospodarczy, jest przede wszystkim zapewnienie krajowi parasola bezpieczeństwa — twierdzą uczeni.
Bezpieczeństwo to inwestycje
Amerykańskie bazy to wzrost stabilności, a jego skutkiem jest nic innego jak więcej inwestycji bezpośrednich. Zarówno tych krajowych, jak i zagranicznych. Przekonała się o tym chociażby Korea Południowa, gdzie Amerykanie ulokowali swoje wojska ponad 60 lat temu. Od tego czasu pogrążony w biedzie kraj wyrósł na jedną z najdynamiczniejszych i najbardziej innowacyjnych gospodarek świata. Darmowe bezpieczeństwo (wszystkie rachunki płaci Pentagon) to jednak niejedyne dobrodziejstwo, jakie ze sobą przywożą Amerykanie.
— Obecność wojsk to najłatwiejsza do zmierzenia, ale niejedyna forma zaangażowania Stanów Zjednoczonych. Dlatego liczebność sił zbrojnych może dobrze obrazować skalę całkowitego zaangażowania Ameryki w danym kraju — zauważają badacze.
Anglosaskie standardy
W ostatnich dekadach takie zaangażowanie okazywało się w większości przypadków bardzo korzystne. Oto przykład. Aby dostać kontrakt na pranie mundurów wojskowych, lokalna firma musiała sprostać amerykańskim standardom w dziedzinie rachunkowości. Dodatkowo Amerykanom zawsze zależało na wprowadzeniu na miejscu instytucji, które sprawdziły się za oceanem.
W krajach, gdzie stacjonowała amerykańska armia, rozwijały się dobre praktyki biznesu. Wśród nich honorowanie zobowiązań i terminowe regulowanie płatności. Jak podkreślają badacze, brak obecności sił amerykańskich to jedna z przyczyn gospodarczego zacofania krajów afrykańskich. W ostatnich kilkudziesięciu latach po prostu opłaca się być sojusznikiem Ameryki.
— Kraje, które mogą liczyć na amerykańską obecność wojskową, radzą sobie lepiej dzięki parasolowi bezpieczeństwa, a później korzystają na możliwości handlu z USA — twierdzi amerykańska publicystka Amity Shlaes.
Paradoksalnie dziura w amerykańskim budżecie najbardziej może zaszkodzić takim krajom, jak Irak czy Afganistan. Marines wycofują się z nich, zanim udało się zagwarantować obu krajom stabilność. Skutki są już widoczne. Wycofanie z Iraku zapowiedział Statoil. Chętnych, by zająć miejsce Norwegów, jest jak na lekarstwo.