Rząd nie może ulec pokusie podkręcania prognoz budżetowych

Marek ChądzyńskiMarek Chądzyński
opublikowano: 2025-06-12 11:57

Rząd ma podjąć w czwartek decyzje, które będą miały kluczowe znaczenie dla finansów publicznych, ale również kieszeni przedsiębiorców. Od jednej tabelki, nad którą się dziś pochylą ministrowie, zależeć będzie nie tylko plan deficytu i długu budżetu państwa, ale też skala obciążeń dla osób prowadzących działalność gospodarczą i dobrze zarabiających etatowców.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Rada Ministrów decyduje dziś w dwóch kontrowersyjnych sprawach i jednej mniej kontrowersyjnej, ale ważnej dla kształtu przyszłorocznego budżetu. Po pierwsze, rząd musiał ustalić swoją propozycję wysokości płacy minimalnej w 2026 roku. Przed czwartkowym posiedzeniem mieliśmy spór między Ministerstwem Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej, a Ministerstwem Finansów. To pierwsze chciało minimalnej płacy na poziomie 5020 zł brutto miesięcznie, co było propozycją bardziej hojną, niż oczekiwania związkowców. To drugie proponowało 4806 zł brutto, a więc również więcej, niż w tym roku. W 2025 roku najniższa krajowa pensja to 4666 zł. Ostatecznie to propozycja MF zyskała akceptację rządu.

Po drugie, Rada Ministrów decydowała także, jaki może być wskaźnik przyszłorocznej waloryzacji emerytur i rent. O ile decyzja w sprawie płacy minimalnej bezpośrednio będzie obciążać budżety firm, o tyle podwyżki emerytur to już koszt dla finansów publicznych, i to niemały. Dla przykładu, w tym roku waloryzacja świadczeń w kosztowała 22,8 mld zł. Niewykluczone, że waloryzacja emerytur będzie ponadstandardowa, czyli większa, niż wynikałaby tylko z inflacji i wzrostu płac.

Mniej kontrowersyjną decyzją ma być przyjęcie założeń makroekonomicznych do przyszłorocznego budżetu. Ale to nie znaczy, że nieistotną. Prognozy makro to wstęp do prac nad budżetem’26 i determinują tak ważną wielkość, jak dochody.

Rząd chciałby podkręcić prognozy…

Rządowi potrzebna jest prognoza wysokiego wzrostu gospodarczego i umiarkowanie wysokiej inflacji. Dlaczego? Bo na podstawie tych dwóch wskaźników będzie wyliczał prognozę dochodów w budżecie. Tak właśnie skonstruowana jest ustawa budżetowa: kwota dochodów to tylko prognoza, kwota wydatków to plan.

Wysoka prognoza dochodów bardzo by się przydała, bo rząd mógłby sprawić wrażenie, że jednak stara się dokonywać jakiegoś zacieśnienia w budżecie. Sytuacja jest niełatwa: deficyt sektora finansów publicznych w tym roku znów przekroczy 6 proc. PKB, a dług, według prognoz Komisji Europejskiej, sięgnie 58 proc. PKB w tym roku, zaś w przyszłym osiągnie pułap 65 proc. PKB. Przy odpowiednio wysokiej prognozie dochodów można by było pokazać hamowanie trendu wzrostu deficytu i długu bez dodatkowych działań w rodzaju cięć wydatków. To tzw. strategia wyrastania z deficytu, stosowana przez poprzednie rządy.

Czy ostatecznie uda się uzyskać wysoki wzrost gospodarczy w 2026 roku to inna sprawa. Z pewnością zacieśnienie fiskalne poprzez wzrost podatków i cięcia wydatków w tym by nie pomogły. Wysoki wzrost PKB i „porządna” inflacja w przyszłym roku są rządowi potrzebne, bo konfiguracja w gospodarce nie jest korzystna z punktu widzenia finansów publicznych. Mamy odwrotność tzw. premii inflacyjnej: inflacja będzie spadać z wysokich poziomów w tym roku i powinna osiągnąć tzw. cel inflacyjny NBP w roku przyszłym. Jednak to tegoroczna inflacja będzie bazą do wyliczenia niektórych wydatków przyszłorocznych, na przykład waloryzacji emerytur i rent. Układ jest więc taki, że wysokie tempo wzrostu cen z teraz zwiększy przyszłe nakłady, a wyhamowanie tego tempa później może zmniejszać przyszłe wpływy (na przykład z podatku VAT).

…ale może tym zaszkodzić przedsiębiorcom

Jednak z drugiej strony nadmierne podkręcanie prognoz makro w budżecie jest ryzykowne. Po pierwsze, może rozbudzić apetyty na większe podwyżki płac w sferze budżetowej. W tej sprawie już zaczyna się tlić spór w rządzie. Po drugie, prognoza wysokiej inflacji to otwarcie drzwi do większej podwyżki płacy minimalnej. Przypomnijmy bowiem, że przy ustalaniu wyjściowej wielkości najniższej krajowej pensji bierze się właśnie prognozowane tempo wzrostu cen a także – jeśli minimalna płaca jest mniejsza od połowy średniej płacy – dodatkowo dwie trzecie realnego wzrostu PKB.

Nadmiernie podkręcone prognozy makroekonomiczne mogą powodować wstrząsy wtórne, na przykład w postaci oczekiwań dużego wzrostu średniego wynagrodzenia. To tylko pozornie zapis na papierze, bo ma on choćby bezpośrednie przełożenie na wysokość limitu tzw. trzydziestokrotności, a więc pułapu rocznych dochodów, powyżej którego osoby na etatach przestają płacić składki na ZUS. Limit to 30-krotności prognozowanej średniej płacy, im wyższa prognoza, tym wyższy limt, a im wyższy limit, tym większa luka między progiem podatkowym, powyżej którego płaci się już 32-procentową stawkę PIT, a progiem zwolnienia z ZUS. To powoduje, że w przypadku osób, które zarabiają więcej niż 120 tys. zł rocznie, ale mniej niż (w tym roku) 260,9 tys. zł obciążenia są bardzo wysokie.

Prognoza średniej płacy jest też bardzo ważna dla osób prowadzących działalność gospodarczą. Bo to na jej podstawie wylicza się potem podstawę dla składek ZUS, które muszą płacić JDG. Przypomnijmy, że pełna składka na ZUS wyliczana jest od 60 proc. prognozowanej średniej płacy. Zresztą decyzja w sprawie pensji minimalnej, od której zapewne rząd zacznie swoje posiedzenie, również będzie miała znaczenie dla jednoosobowych działalności gospodarczych, które będą w przyszłym roku stawiać pierwsze kroki w biznesie. Bo preferencyjne składki na ZUS, z których można korzystać przez pierwsze dwa lata działalności, wylicza się od 30 proc. pensji minimalnej. I dlatego czwartkowe posiedzenie rządu jest tak ważne nie tylko dla kształtu finansów publicznych w przyszłym roku, ale też dla przedsiębiorców.