Fiskus poszedł po rozum do głowy — na grających w ruletkę lub na automacie nie nałoży jednak podatku od… przegranych. Od wygranych zresztą też
Hazard ma to do siebie, że częściej się przegrywa, niż wygrywa. Okazuje się, że dotyczy to nie tylko graczy, ale też legislatorów. Pod koniec grudnia ujawniliśmy, że Ministerstwo Finansów (MF), nadzorujące branżę hazardową, jako pionier w UE wymyśliło opodatkowanie wygranych w kasynach, ale zapisało to w taki sposób, że opodatkowało… przegrane. Kuriozalne przepisy weszły w życie 1 stycznia 2018 r., ale raczej nie na długo. Po naszych interwencyjnych artykułach MF szybko i po cichu się z nich wycofuje…

Definicja różnicy
Zgodnie z przeforsowaną przez resort nowelizacją ustawy o podatku dochodowym, 10-procentową daniną są objęte jednorazowe wygrane powyżej 2280 zł, zdefiniowane jako „różnica między sumą wpłaconych stawek a sumą wypłaconych wygranych w trakcie jednorazowego pobytu w kasynie gier lub salonie gier na automatach”.
Zapis ten resort finansów przeniósł z definicji podstawy opodatkowania podatkiem od gier (kasyna i salony gier płacą 50-procentowy podatek od tego, co wygrały). I tu był pies pogrzebany. Prawnicy i doradcy podatkowi operatorów kasyn zwracali uwagę, że taka definicja oznacza, iż opodatkowane mają być nie wygrane gracza, ale jego przegrane! Dodatnia wartość różnicy pojawi się bowiem tylko wtedy, gdy suma wpłaconych stawek (czyli odjemna) będzie wyższa od sumy wypłaconych wygranych (odjemnik). Natomiast w przypadku wygranej gracza różnica będzie miała wartość ujemną, której przecież opodatkować nie można.
Co na to resort finansów? W odpowiedziach przesłanych „PB” 20 grudnia 2017 r. przekonywał, że błędu nie widzi. Twierdził, że różnica to nie prosty „wynik odejmowania”, ale „to, czym się ktoś lub coś różni od kogoś lub czegoś”. Taka interpretacja umożliwia odejmowanie w drugą stronę — tzn. od odjemnika można odjąć odjemną. „Biorąc pod uwagę, że podstawą opodatkowania jest wygrana, której jednorazowa wartość przekracza 2280 zł, to warunkiem koniecznym jest, aby suma wypłaconych wygranych była większa (co najmniej o 2280 zł) od sumy wpłaconych stawek (w trakcie jednorazowego pobytu)” — przekonywało MF.
Cichy pośpiech
Tymczasem, jak ustalił „PB”, już dzień później, bo 21 grudnia 2017 r. Wiesław Janczyk, wiceminister finansów odpowiedzialny za hazard, wysłał do kancelarii premiera projekt nowelizacji ustawy o podatku dochodowym, który... uchyla błędną definicję jednorazowych wygranych. Napisał, że „uzasadnionym jest przyjęcie bardzo pilnego trybu prac”, i wniósł, by nowela weszła w życie już 1 lutego 2018 r. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że nieopublikowany na stronach Rządowego Centrum Legislacji projekt MF, do którego dotarliśmy, zakłada wycofanie się nie tylko z niefortunnej definicji, ale… w ogóle z pomysłu opodatkowania wygranych w kasynach i salonach gier.
Na początku listopada 2017 r. pisaliśmy w „PB”, że branża hazardowa, obciążona wysokim 50-procentowym podatkiem od gier, ostrzega, iż nowa danina grozi likwidacją prywatnych stacjonarnych kasyn oraz paraliżem salonów gier z automatami i internetowego kasyna, które na zasadzie monopolu ma uruchomić państwowy Totalizator Sportowy (TS).
W konsekwencji skarb państwa może stracić ponad 1,2 mld zł wpływów z podatku od gier i dać impuls do rozwoju szarej strefy. MF nie przejmowało się ostrzeżeniami, a wprowadzaną zmianę określało jako „ujednolicenie sposobu obejmowania podatkiem dochodowym od osób fizycznych wygranych w grach hazardowych”. Innymi słowy: klienci kasyn i salonów gier mają płacić tyle samo, ile grający w Lotto czy obstawiający mecze sportowe u bukmachera.
Praktyczne problemy
Tyle, że o ile w zakładach wzajemnych próg podatkowy przekracza zaledwie 1-2 proc. graczy, a w grach liczbowych nawet dziesięć razy mniej, o tyle w kasynach podatek płaciłaby większość klientów — także ci, od których zależy rentowność hazardowego biznesu. Na całym świecie obowiązuje bowiem zasada, że 20 proc. klientów kasyn przynosi im co najmniej 80 proc. dochodu, a w Polsce ten wskaźnik bywa jeszcze wyższy.
Co więcej, w przeciwieństwie do gier liczbowych czy zakładów bukmacherskich gra w ruletkę czy na automacie jest bardzo intensywna i nie jest „ewidencjonowana” za pomocą żadnego kuponu. Każdy z graczy może wyjść z kasyna czy salonu w dowolnej chwili, również z wygraną w żetonach czy na specjalnej karcie. Firmy miałyby więc duży problem z naliczaniem podatku w czasie rzeczywistym.
To m.in. dlatego kasyna i salonygier przez całą III RP były wyłączone z opodatkowania wygranych. Takich rozwiązań nie stosuje się też nigdzie w UE, a np. w USA podatek obowiązuje, ale jest rozliczany w zeznaniu rocznym, w którym od wygranych można odliczyć przegrane. To sprawia, że w praktyce płaci go mało kto (zgodnie z rachunkiem prawdopodobieństwa w długiej perspektywie klient z kasynem przegrywa).
Wątpliwe tłumaczenia
Czy nagła wolta MF oznacza, że przyznanie się do błędu? Bynajmniej. Z uzasadnienia nowelizacji wynika, że jej podstawowym celem jest „konieczność zagwarantowania jednolitego traktowania uczestników gier niezależnie od tego, czy gry są urządzane przez operatorów kasyn, czy spółkę wykonującą monopol państwa” (czytaj — TS).
To wytłumaczenie jest… nieprawdziwe. Zgodnie z wcześniejszą nowelizacją autorstwa MF, która weszła w życie 1 stycznia 2018 r., zarówno klienci prywatnych kasyn, jak i państwowych salonów z automatami oraz e-kasyna (oba projekty przygotowuje TS) są już „jednolicie traktowani” — mają przecież płacić 10-procentowy podatek.
Ministerialnemu nadzorcy nad hazardem chodzi zapewne o to, jak było przed nowelizacją, czyli do końca 2017 r. W tamtym okresie rzeczywiście klienci kasyn byli zwolnieni od podatku, a klienci salonów z automatami — nie. To jednak, o zgrozo, wynikało z… kolejnego bubla legislacyjnego MF, popełnionego już w 2016 r. Nowelizując wówczas ustawę hazardową, resort zapomniał przenieść na salony, do których otwarcia szykuje się TS, zwolnienie z podatku od wygranych od lat obejmujące klientów prywatnych przybytków.
Podpis: Dawid Tokarz