Z analizy przeprowadzonej przez Sama Stovalla, analityka rynku akcji w S&P Global Market Intelligence wynika, że jeśli w roku wyborczym S&P500 rósł w okresie sierpień-październik, to zwykle oznaczało to reelekcję kandydata obecnie rządzącej partii. Spadek indeksu oznaczał zwykle zwycięstwo kandydata partii przeciwnej.

Na koniec września S&P500 znajdował się tylko lekko powyżej zamknięcia z końca lipca, zwraca uwagę Stovall. Oznacza to, że to wynik indeksu w październiku może wskazać faworyta wyborów prezydenckich. Dwukrotnie zdarzyło się, że S&P500 nie pokazał zwycięzcy. Stało się to w 1968 i 1980 roku, kiedy do gry o Biały Dom włączyli się mocni kandydaci „trzeciej partii”. S&P500 okazał się złym prognostykiem także w 1956 roku, ale tłumaczyć to można „kryzysem Sueskim” i powstaniem na Węgrzech w tym roku, twierdzi Stovall.
Jego zdaniem, amerykański rynek akcji może być obecnie podatny na zewnętrzne szoki, czemu sprzyja bardzo wysoki wskaźnik cena/zysk, sięgający 25,3. Wyższy był tylko podczas bańki spekulacyjnej dotcomów, kiedy osiągnął prawie 32. Stovall uspokaja jednak, że historia pokazuje iż w roku wyborczym listopad i grudzień na rynku akcji zwykle kończą się wzrostem indeksów. Bez względu na to, która partia zwycięży.