Ruch oporu w Senacie skok tzw. dobrej zmiany na sądownictwo jedynie odsunął nieco w czasie. Żadnego sensu nie miało niedawne wasalno-proszalne stawienie się opozycji przed oblicze pana życia i śmierci ustawy. Na starcie formalnej kampanii prezydenckiej Andrzej Duda pokornie ssie matkę partię i obecnie nie odważy się nawet pomyśleć o jakimś wecie czy trybunale.

Ostry konflikt wokół ustawy koncentruje się na nałożeniu przez PiS więzów na stan sędziowski. Szczegółowa ustawa jest produktem resortu Zbigniewa Ziobry, chociaż jej projekt wpłynął do Sejmu jako fałszywka niby-poselska. W części dotyczącej SN kreatywny wkład miał… sam Andrzej Duda. Ten szczególny sąd i ta specustawa od trzech lat jest przecież oczkiem w głowie prezydenta. Do końca kadencji chciałby wreszcie dokończyć pacyfikację SN, obsadzając na stanowisku pierwszego prezesa — po Małgorzacie Gersdorf, odchodzącej 30 kwietnia — zaufanego swojaka. Okazuje się to znacznie trudniejsze i trwa znacznie dłużej niż przejęcie Trybunału Konstytucyjnego, które zajęło PiS tylko/aż rok.
Ustawa o SN autorstwa prezydenta, uchwalona 8 grudnia 2017 r., zaliczyła już… osiem nowelizacji. Nie różniły się celem i charakterem — każda kolejna coraz bardziej chaotycznie ograniczała samorządność sędziów SN. Coraz więcej setów obejmuje specyficzna rozgrywka proceduralno-arytmetyczna. Od początku III RP prezydent powoływał pierwszego prezesa SN spośród dwóch kandydatów, wyłanianych w tajnym głosowaniu przez zgromadzenie sędziów. Obecna ustawa radykalnie wydłużyła listę kandydatów do… pięciu, co pozwala prezydentowi na wskazanie swojaka. Obecnie SN ma 125 stanowisk sędziowskich, a jego izby następującą liczebność: Cywilna — 36, Karna — 31, Pracy i Ubezpieczeń Społecznych — 22, Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych — 20, Dyscyplinarna — 16.
Dla tzw. dobrej zmiany trzy pierwsze są wrażymi złogami, natomiast dwie pozostałe składają się z krystalicznych swojaków. Wybierając kandydata na szefa SN, każdy sędzia ma tylko jeden głos, zatem arytmetyka rozstrzyga, że w piątce z najlepszymi wynikami musi znaleźć się przynajmniej jeden faworyt PiS — i właśnie ten zostanie oczywiście powołany. Przy poprzedniej ustawie na wejście do dwójki nie miałby szans. Środowisko SN doskonale rozumie, że merytoryczny wybór prezesa z demokratycznie wyłonionej listy stał się fikcją. Dlatego niewykluczony byłby nawet frekwencyjny strajk, wstrzymujący wybór kandydatów, a zatem i nadanego z góry po 30 kwietnia prezesa. Dlatego najnowsza ustawa obniża w 125-osobowym zgromadzeniu ogólnym SN minimalny próg głosujących do zaledwie 32 sędziów! To przepis skrojony pod sumę miejsc w dwóch izbach stworzonych dla swojaków...