Polska nie powinna godzić się na kompromis w sprawie budżetu UE w latach 2007-13, zaproponowany przez Luksemburg, bo jest to budżet za mały i premier Belka za szybko zaakceptował tę propozycję - powiedział dziennikarzom we wtorek wiceszef Parlamentu Europejskiego Jacek Saryusz-Wolski (PO).
Zdaniem Saryusza-Wolskiego ostatnia propozycja kierującego pracami UE Luksemburga oznacza "skandalicznie mało pieniędzy" i cięcia w stosunku do wyjściowej propozycji Komisji Europejskiej o 151 mld euro.
Największe cięcia obejmują wydatki na politykę wewnętrzną (o 52 proc.) i na gospodarczą Strategię Lizbońską (o 43 proc.) oraz na politykę zewnętrzną (o 29 proc.) - wyliczał Saryusz-Wolski. Według niego cięcia w wydatkach na politykę spójności wynoszą 12 proc.
"To relatywne szczęście w nieszczęściu" - uważa Saryusz-Wolski - że cięcia wydatków na politykę spójności (czyli funduszy na rozwój najbiedniejszych regionów, na które liczy Polska) są najmniejsze. Jednak jego zdaniem Polska powinna odrzucić na szczycie 16 i 17 czerwca kompromis budżetu w wersji zaproponowanej przez Luksemburg.
"Reakcja premiera rządu była chyba oparta na złej informacji" - skomentował Saryusz Wolski wypowiedzi Marka Belki, świadczące o pozytywnej ocenie propozycji Luksemburga po czwartkowym spotkaniu z premierem tego kraju.
Saryusz-Wolski uważa, że polski rząd pomylił tzw. zobowiązania z realnymi płatnościami, w których liczony jest unijny budżet. Te pierwsze są zawsze sporo wyższe. "Myślano, że 1,06 proc zobowiązań to płatności" - powiedział.
Według najnowszych oficjalnych danych PE, przedstawionych we wtorek dziennikarzom, ostatnia kompromisowa wersja budżetu, zaproponowana w czwartek przez Luksemburg, oznacza wydatki UE w latach 2007-13 na poziomie 1,06 proc. dochodu narodowego brutto (DNB), czyli 873 mld euro, liczone w tzw. zobowiązaniach. Ta sama kwota liczona w tzw. płatnościach oznacza niespełna 1 proc. DNB (dokładnie 0,96 proc. DNB), czyli 795 mld euro.
Zobowiązania są wyższe od płatności, bo określają maksymalne sumy, do których wydania "zobowiązuje się" UE, przewidując realizację rozmaitych polityk, programów i projektów. Realizacja dużych projektów, jak np. budowa autostrad, rozkłada się jednak na kilka lat. Ponadto kraje na ogół nie wykorzystują w pełni wszystkich dostępnych dla nich funduszy strukturalnych (bo na przykład brakuje im własnego wkładu). Stąd realne wydatki UE są wdanym roku mniejsze od zobowiązań.
Luksemburg szuka za wszelką cenę kompromisu budżetowego z "grupą sześciu", którą tworzą Niemcy, WielkaBrytania, Austria, Szwecja, Holandia i Francja. Kraje te wpłacają do unijnej kasy znacznie więcej, niż z niej otrzymują. Domagają się więc oszczędności i redukcji budżetu do poziomu równo 1 proc. zobowiązań (co daje w realnych płatnościach 750 mld euro).
Jak mówił niedawno premier Marek Belka, dla Polski propozycja Luksemburga oznacza około 60-64 mld euro "na czysto" w ciągu 7 lat. "Co do polskiej pozycji, jestem co najmniej umiarkowanym optymistą" - mówił premier w ubiegłym tygodniu. W opinii Belki, obojętnie, czy budżet będzie na poziomie 1 proc. DNB, czy 1,14 proc. DNB (co zaproponowała Komisja Europejska), to "tak naprawdę nasza pozycja jest już zagwarantowana".
Zdaniem Saryusza-Wolskiego dla Polski bardziej opłaca się odrzucenie kompromisu budżetowego 2007-13 w wersji Luksemburga. Traktat UE przewiduje bowiem, że w przypadku braku kompromisu Unia będzie funkcjonowała z wykorzystaniem rocznych budżetów. Po 2006 roku będą one wynosić co najmniej 848 mld euro (w płatnościach).
"Jeśli chodzi o logikę negocjacji, nie ma powodu, żeby zaakceptować cokolwiek poniżej" - oświadczył Saryusz-Wolski.
Na tydzień przed unijnym szczytem, na którym przywódcy państw członkowskich mają przyjąć budżet na lata 2007-13, eurodeputowani zaapelowali we wtorek w Strasburgu do przywódców "25" o zwiększenie wydatków Unii przynajmniej do 883 mld euro, grożąc zablokowaniem porozumienia.
Zdaniem Saryusza-Wolskiego, to ryzyko jest realne.