Rada Ministrów dyskutowała w piątek o współpracy z Radą Polityki Pieniężnej. Rząd musi ustosunkować się do inicjatywy ustawodawczej, ale konkretne decyzje zapadną dopiero na kolejnym posiedzeniu. Rada Ministrów ma odnieść się do złożonego w Sejmie projektu nowelizacji ustawy o NBP, zmieniającego cel działania RPP i poszerzającego jej skład o sześciu nowych członków.
Na razie na bok została odłożona dyskusja na temat wynagrodzeń członków rady, choć wcześniej postulowano o dalsze redukcje płac w RPP do poziomu średniego wynagrodzenia w kraju.
Przeciwnikiem ograniczania uprawnień rady jest również wicepremier Marek Belka, ale w rządzie przeciwnicy ograniczania niezależności rady są raczej w mniejszości. Możliwe nawet, że minister finansów jest jedynym członkiem rządu broniącym władz monetarnych. Rada może też liczyć na odsiecz prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. To bardzo ważna wiadomość dla jej członków — jego ewentualne veto może uratować suwerenność banku centralnego. Jednak prezydent raczej nie będzie musiał korzystać z tego prawa, zamieszanie wokół rady jest bardziej zasłoną dymną przed głosowaniem nad niepopularnym dla społeczeństwa budżetem niż rzeczywistą wojną z niezależnym konstytucyjnie organem. Dowodem na to jest fakt, że SLD nie poparł tego wniosku.
Jeżeli jednak pomysł autorstwa UP i PSL zostanie przyjęty przez parlamentarzystów SLD, warto przypomnieć dwa z pozoru nie związane ze sobą fakty. Członkowie RPP są rekomendowani przez Sejm, Senat i prezydenta. Przewodniczącym rady jest i ma być prezes NBP. Jednym z głównych postulatów wyborczych koalicji SLD-UP była likwidacja Senatu. O zamachu na niezależność NBP i RPP w programie wyborczym partii Leszka Millera i Marka Pola nie było mowy.
Teraz nastąpiła zmiana. To RPP jest problemem, a Senat sprzymierzeńcem rządu. Trudno uwierzyć, by zostały spełnione postulaty wyborcze. Zdominowany przez SLD Senat można wykorzystywać do wprowadzania „swoich” członków do RPP lub innych niepokornych organów, teoretycznie jeszcze niezależnych.