Po chudych latach i wielkich porządkach Sfinksa czekają te tłustsze. W ubiegłym roku liczba restauracji grupy, do której należą Sphinx, Wook i Chłopskie Jadło, wreszcie wyraźnie wzrosła i osiągnęła pułap 117 placówek. W tym giełdowa firma ma otworzyć 16 lokali (głównie pod szyldem Sphinx), a w 2020 r. dojdzie do 200.

— W tym roku mamy pieniądze na uruchamianie kolejnych restauracji [dzięki 13 mln zł z emisji akcji — red.]. W zeszłym poszukiwaliśmy funduszy. W efekcie otwieraliśmy placówki pod koniec roku, a jednocześnie musieliśmy ściąć wydatki marketingowe. Mimo to poziom sprzedaży (w tych samych lokalach) wzrósł o 0,7 proc. — mówi Jacek Kuś, wiceprezes Sfinksa.
W sumie przychody gastronomiczne Sfinksa i jego franczyzobiorców wzrosły o 3,9 proc., do 182,1 mln zł. Sam Sfinks odnotował przychody ze sprzedaży równe prawie 176 mln zł (dane za grudzień są jeszcze niezaudytowane) wobec 165,4 mln zł rok wcześniej. Po 11 miesiącach 2015 r. spółka zarobiła na czysto 8 mln zł wobec 34,6 mln zł za 12 miesięcy 2014 r. Przy czym ważne zastrzeżenie — w 2014 r. nastąpiły dwa zdarzenia jednorazowe, które dołożyły do wyniku 30,3 mln zł, a w 2015 r. dodały 1,7 mln zł.
W 2015 r. grupa podjęła dwie próby akwizycji — przyglądała się sieciom minipiekarni Fornetti i DaGrasso, o czym informowała w komunikatach. Do przejęć jednak nie doszło.
— Cały czas się przyglądamy różnym markom — ucina prezes Sfinksa. Otwarta pozostaje też kwestia budowy sieci za granicą. Przed laty Sfinks miał spółkę m.in. w Rumunii. Obecnie działa tam jeden lokal.
— Spotykamy się w marcu z naszym partnerem w Rumunii, z którym przed pięciu laty po przejęciu Sfinksa ustaliłem, że najpierw musimy uporządkować biznes krajowy. Dziś struktura bilansu wygląda dobrze, musimy jeszcze dopracować pewne elementy know-how — twierdzi Sylwester Cacek.