...w 1998 r. przyniósł on blisko 30-proc. stratę na WIG20. Mieliśmy wtedy kryzys rosyjski i załamanie funduszu hedżin-gowego LTCM. Kto da gwaran-cję, że coś się nie wydarzy?
Z Ameryki
Rynek akcji do czwartku szedł bardzo niebezpiecznym torem lekceważąc coraz droższą ropę i coraz wyższe rynkowe stopy procentowe. W końcu tygodnia wzięła jednak górę chęć realizacji zysków. Na rynku walutowym, dla posiadaczy pozycji dolarowych, reakcje na dobre dane nie były obiecujące. Coraz bardziej wygląda to tak, jakby uciekający z rynku obligacji kapitał nie szedł w akcje, a po prostu wychodził z USA. Osłabieniu dolara sprzyjało też przełamanie linii pięciomiesięcznego trendu spadkowego i utworzenie formacji odwróconej głowy z ramionami zapowiadającej wzrost EUR/USD przynajmniej do 1,25 USD.
Dane makro były dobre. Indeksy ISM pokazały, że sektor przemysłowy przyśpiesza, a usługowy nieco zwalnia, ale to zwolnienie było symboliczne. Przybyło również więcej niż prognozowano miejsc pracy. Gospodarka ma się dobrze, więc nic dziwnego, że raport o czerwcowych wydatkach Amerykanów był optymistyczny. Jednak stopa oszczędności spadła do zera — to najniższy poziom od października 2001 r. Gorzej było tylko w czasach Wielkiego Kryzysu. Nikt nie wie jak długo taki stan może się utrzymać, ale z pewnością musi się to skończyć źle. Ekonomiści pocieszają się twierdząc, że stopa oszczędności nie obejmuje wzrostu zamożności wynikającego ze zwyżki cen akcji i domów. Mają rację, ale wszystko ma kres, a każda hossa z cała pewnością przechodzi w bessę. Co zrobią Amerykanie, kiedy akcje i domy zaczną tanieć?
Trzeba pamiętać, że Alan Greenspan przy każdej nadarzającej się okazji mówi o „zagadce” długoterminowych stóp procentowych, które nie rosną, mimo że Fed podnosi stopy. Nie jest wykluczone, że po prostu potrzebują (potrzebowały?) katalizatora, a rewaluacja chińskiego juana usunęła jedną niewzruszalną od wielu lat kotwicę, którą był stały kurs chińskiej waluty. Gracze zakładają, że kolejnego wzmocnienia juana szybko nie będzie, ale nie mogą być tego całkiem pewni. Ten element niepewności łączy się nierozerwalnie z rynkiem obligacji, bo jeśli Chiny pozwolą na wzmocnienie swojej waluty, to będą kupowały mniej amerykańskich obligacji, a to znacznie zmniejszy napływ kapitału do USA, podniesie rentowność obligacji (rynkowe stopy procentowe) i będzie osłabiać dolara do momentu, kiedy rentowność nie stanie się warta ryzyka. W dalszym ciągu uważam, że Chiny nie pozwolą na znaczące umocnienie juana. Wystarczy jednak sama słabo nawet uświadamiana obawa, żeby rynki finansowe zaczęły zachowywać się tak, jak ostatnio się zachowują. Osłabienie dolara wywołuje wzrosty ceny surowców (np. ropy), co może wzmagać obawy o wzrost inflacji i wywoływać sprzężenie zwrotne, podnoszące cenę pieniądza. To jest dla gospodarki bardzo niebezpieczny mechanizm.
Jeśli chodzi o ropę, to twierdzenie, że śmierć 84-letniego saudyjskiego króla Fahda wywołała wzrost jej ceny jest kompletnym nieporozumieniem. Rodzina Saudów nadal trzyma w rękach Arabię Saudyjską, a polityka OPEC ani na jotę się nie zmieni. Wzrost cen surowców (wystarczy spojrzeć na miedź) napędzany jest nie tylko popytem, a przede wszystkim działaniami funduszy spekulacyjnych. Cena ropy już 27 lipca (cztery dni przed śmiercią monarchy) wybiła się z formacji diamentu, co zapowiadało kontynuację trendu wzrostowego. Nawiasem mówiąc kolejny raz warto zerknąć na to, co mówi nam międzyrynkowa analiza techniczna. Wydaje się, że obligacje będą nadal traciły, a to poprzedza koniec hossy na rynku akcji. Niestety, nie wiadomo o ile wyprzedza. Rynek walutowy też ostrzega. Słabnący dolar zazwyczaj w końcu wywołuje załamanie na rynku obligacji (rośnie inflacja) i akcji. Tak było na przykład w 1987 r. Dolar tracił przez dwa lata, ale w 1987 r. zaczął się wzmacniać. Wydawało się, że najgorsze ma już za sobą i w sierpniu osiągnął szczyt. Od tego momentu zaczął tracić, po czym na przełomie września i października ruszył do góry, ale w październiku się załamał. Poprzedzało to bezpośrednio krach na rynku akcji. Zachowanie dolara w 1987 r. niezwykle przypomina to, co dzieje się obecnie na naszych rynkach. Historia lubi się powtarzać.
Wydawałoby się, że drugi tydzień sierpnia będzie bardziej spokojny niż pierwszy, ale patrząc na kalendarium można obawiać się, że tak nie będzie. Przede wszystkim odbędzie się posiedzenie FOMC, podczas którego Fed na pewno kolejny raz podniesie stopy procentowe. Wydawałoby się, że taki ruch jest już zdyskontowany, ale wszystko zależy od treści komunikatu. Jeśli inwestorzy wywnioskują, że daleko jeszcze do końca cyklu podwyżek, to ucieczka z obligacji będzie kontynuowana (a co za tym idzie nastąpi osłabienie dolara — mimo wzrostu rentowności) i kontynuowana będzie realizacja zysków na rynku akcji. Kończy się też powoli sezon publikowania raportów spółek, ale dwie bardzo ważne spółki mogą jeszcze handel trochę ożywić — Cisco i Dell. Na za dużo bym jednak z tej strony nie liczył. Patrzmy na obligacje i ropę. Trzeba pamiętać o tym, że gdzieś są takie wartości, które wywołają paniczną ucieczkę inwestorów z rynku akcji. Można bezpiecznie założyć, że ropa w okolicach 70 USD i rentowność obligacji 10-letnich powyżej 4,5 proc. mogłaby być katalizatorem takiego zwrotu.
Z Polski
Minął kolejny tydzień gorącego, również na rynkach finansowych, lata i znowu, z powodu kolejnej zwyżki indeksów, najważniejsza była giełda. Tym razem z korektą od środka tygodnia, co pozwoliło kontraktom na WIG20 zbliżyć się nieco do instrumentu bazowego. Nie na tyle, żeby baza przeskoczyła na plusy, ale pesymizm na tym rynku był nieco mniejszy. Wigometr pokazał jednak, że tylko 13 proc. analityków spodziewa się w tym tygodniu zwyżki indeksów. Z mówieniem o poważniejszej korekcie poczekajmy więc aż nastroje staną się zdecydowanie mniej pesymistyczne. Na rynku walutowym panował względny spokój, ale złoty wyraźnie wzmocnił się do dolara. To dobra informacja, bo jeśli trend się utrzyma, to mimo wzrostu ceny ropy benzyna nie będzie szybko drożała.
Ostatnio rozsypał się worek z raportami i rekomendacjami. Agencja Standard & Poor’s stwierdziła, że spodziewa się dalszych obniżek stóp, a analitycy JP Morgan uważają, że wstąpienie Polski do Europejskiej Unii Monetarnej w 2009 r. jest realne pod warunkiem, że najważniejsze kwestie gospodarcze w rządzie utworzonym po najbliższych wyborach znajdą się w gestii PO, a nie PiS. Wynika z tego, że JP Morgan uważa, iż PiS będzie nadzwyczaj elastyczny, a poza tym, że nie będzie miało znaczenia, kto jeszcze dostanie się do Sejmu i czy uda się w nim zdobyć większość konieczną do podjęcia decyzji o rezygnacji ze złotego. Dziwią mnie zawsze takie jednostronne oceny. Merrill Lynch w raporcie jest bardziej pesymistyczny i twierdzi, że niepewność polityczna plus możliwa wygrana PiS będą niedługo złotego osłabiały.
Przychyliłbym się do tej opinii, gdyby nie dwa elementy. Po pierwsze bardzo prawdopodobna jest zmiana trendu na EUR/USD (umocnienie euro), a po drugie Ministerstwo Finansów zaczęło interweniować na rynku walutowym. Poinformowało, że sprzedało dwa tygodnie temu tygodniu na rynku kilkaset milionów euro i może to nadal czynić. MF interweniuje bardziej słownie niż realnie, bo kilkaset milionów euro w ciągu tygodnia to tyle, co nic, ale jest to niewątpliwie pogrożenie palcem i pokazanie, że jest gotowe do działania. Dlaczego ministerstwo wzmacnia złotego szkodząc eksporterom? Wystarczy spojrzeć na cenę ropy, żeby zobaczyć, o co chodzi. Cena rośnie, a co gorsze rośnie cena rosyjskiej ropy Urals, w którą w 90 proc. zaopatrują się polskie rafinerie. Jeszcze gorsze jest to, że zmniejsza się różnica ceny tej ropy do ropy Brent. Rok temu wynosiła 8 USD, a obecnie mniej niż 3 USD. Ministerstwo obawia się wzrostu cen paliw, a przez to i inflacji oraz jeszcze większych nacisków na obniżkę akcyzy. Takie naciski w przedwyborczej atmosferze mogłyby się powieść, a wtedy w tarapaty wpadłby budżet. Z tego wniosek, że MF może przed wyborami robić wszystko, żeby nie dopuścić do znacznego osłabienia złotego. Na rynku przybył więc istotny gracz, z którym się trzeba będzie liczyć. Z tego wniosek, że wzmocnienie euro do dolara i naciski polityczne mogą nie dopuścić przed wyborami do znaczącego osłabienia złotego.
Mówi się, że sierpień jest dobry dla polskiej giełdy i rzeczywiście na 14 lat działalności GPW tylko w czterech przypadkach przyniósł stratę. Historia jednak nie zawsze lubi się powtarzać. Spójrzmy choćby na ten rok. „Efektu stycznia” nie było — był za to „defekt stycznia” (indeksy spadły). Obowiązujące od dawna powiedzenie z Wall Street „w maju sprzedaj i uciekaj” okazało się nie działać — ostatni trend wzrostowy rozpoczął się na przełomie maja i czerwca. Trzeba też pamiętać, że raz, w 1998 r., sierpień przyniósł blisko 30-proc. stratę. Faktem jest, że wtedy mieliśmy kryzys rosyjski (tuż po rok wcześniejszym kryzysie azjatyckim) i załamanie funduszu hedżingowego LTCM, ale kto zagwarantuje, że coś podobnego się w bliskiej przyszłości nie wydarzy? Balony spekulacyjne są nadmuchiwane z dużą gorliwością, a fundusze hedżingowe mają blisko dziesięć razy więcej gotówki niż miały 7 lat temu. Nie twierdzę jednak, że sierpień tego roku z pewnością będzie słaby, bo nie widać jeszcze przesłanki każącej tak myśleć, a polityka na razie się zupełnie nie liczy.
W nadchodzącym tygodniu prawie codziennie duża spółka będzie publikowała raporty kwartalne. Może się okazać, że będzie to bardzo istotny tydzień dla sektora technologicznego, bo wyniki podają m.in. Prokom, Softbank i Netia. Nawet jeśli niektóre z nich będą słabe, to przecież drugie półrocze ma być dla spółek komputerowych bardzo dobre, więc może się okazać, że nie będzie jakiejś większej negatywnej reakcji. Wszystko jednak zależy od zachowania rynku ropy i stóp procentowych (rynkowych) w USA. Jeśli tam inwestorzy się przestraszą, to nie liczmy na zyski, choć nasz rynek będzie silniejszy od innych rynków światowych.