Jeden z najbardziej prężnych rynków fintechowych na świecie stworzono zaledwie w dwa lata. Kluczowe były: wola polityczna i dobre podejście do ludzi z talentem
Kilka tygodni temu Komisja Nadzoru Finansowego podpisała umowę o partnerstwie i wymianie informacji z nadzorem w Singapurze. Mogą na tym skorzystać polskie fintechy. Jeszcze niedawno Singapuru nie było na fintechowej mapie świata, na której najjaśniejszym punktem był Londyn jako globalne centrum innowacji finansowych.

Wydawało się, że tak już zostanie, nie ma miejsca dla kolejnych hubów — zwłaszcza na peryferiach. Wystarczyły jednak dwa lata, żeby singapurski tygrys wskoczył do pierwszego światowego szeregu rynków najbardziej innowacyjnych, otwartych i przyjaznych dla finansowych innowatorów. Jednym z gości katowickiego Impactu był Sopnendu Mohanty, chief fintech officer w lokalnym nadzorze finansowym, człowiek, który walnie przyczynił się do budowy fintechowego hubu w Singapurze. Żartuje, że nazwa jego funkcji jest dość ryzykowna, bo dziesięć lat temu pewnie nosiłby tytuł chief dotcom officer. — Mam nadzieję, że fintechy nie skończą jak dotcomy — żartuje Sopnendu Mohanty.
Orka na ugorze
Tam, gdzie dziś jest fintechowy hub, jeszcze w 2015 r. był regulacyjny i technologiczny ugór. Wszystko zaczęło się od decyzji politycznej.Rząd zastanawiał się, czy Singapur powinien angażować się w fintechy, a jeśli tak, to jakie ramy prawne stworzyć i jak usunąć bariery.
— Początki były trudne. W Singapurze brakowało otwartej architektury bankowej i przepisów. Trzeba było zdefiniować rolę regulatora, wypracować dobre zasady współpracy dużych banków z fintechami i sposób rozwijania systemu. Przez rok pisaliśmy przepisy, potem zaczęliśmy ściągać talenty — mówi Sopnendu Mohanty. Wyjaśnia, że do sukcesu potrzeba trzech rzeczy: decyzji politycznej, ludzi i technologii. Największym wyzwaniem było zaangażowanie odpowiednich ludzi. Pomogły programy dla specjalistów zza granicy i dobre warunki pracy dla kobiet.
— Trafiali do nas ludzie z wielu miejsc, którzy przynosili wiedzę o dobrych technologiach. Tworzymy szeroki ekosystem, w którym spotykają się ludzie o różnym pochodzeniu czy tożsamości i są w stanie razem pracować — mówi Sopnendu Mohanty.
Jednym z najważniejszych wyzwań dla singapurskiego nadzoru było natomiast określenie jego roli w nowej rzeczywistości. Zdaniem Sopnendu Mohanty’ego, nadzór nie jest od zarządzana technologią, ale powinien wspierać branżę technologiczną oraz pomagać bankom i fintechom znaleźć wspólny język.
— Zdałem sobie sprawę, że moje stanowisko wymaga bardzo kreatywnego podejścia do pracy, że powinienem zajmować się nie tylko promocją fintechów, ale tworzeniem przepisów, nadzorem nad infrastrukturą płatności, działalnością na styku z polityką, obserwacją, co nowego dzieje się na rynku — mówi Sopnendu Mohanty.
Ryzyko państwa
Ważnym zagadnieniem okazały się pieniądze. Problemem nie był jednak brak funduszy, lecz sposób ich dystrybucji. — Pieniądze są, z różnych źródeł. Fundusze venture capital są bardzo zainteresowane inwestycjami, ale chcą jak najszybciej zarobić. To nie jest optymalne rozwiązanie z punktu widzenia start-upów. Od początku działania hubu wprowadziliśmy dla nich specjalne granty, żeby dać sygnał, że rząd jest gotów wziąć na siebie ryzyko inwestycji. Potem stworzyliśmy VC inwestujące w start-upy — wyjaśnia Sopnendu Mohanty. Przy okazji rozpatrywania różnych modeli finansowania okazało się, że międzynarodowe regulacje, jak Bazylea III, istotnie ograniczają bankom możliwość inwestowania w fintechy, gdyż wymuszają tworzenie rezerw na ryzykowne inwestycje.
— Każdy bank dwa razy pomyśli, zanim podejmie taką decyzję. Przepisy często tworzą bariery ograniczające rozwój rynku, dlatego warto było zastanawiać się nad zmianami — mówi CFO singapurskiego nadzoru. Jak wyjaśnia, problem udrożnienia finansowania dla start-upów wciąż nie został rozwiązany. Państwowy fundusz kapitału wysokiego ryzyka ma budżet 2 mld USD, a młode firmy zgłosiły zapotrzebowanie tylko na 1,2 mld USD, choć rząd chce, by cała pula została wykorzystana.
Pusta piaskownica
Singapur jest jednym z kilku krajów na świecie, który otworzył dla fintechów regulacyjną piaskownicę, czyli przestrzeń prawno-nadzorczą, w ramach której firma może testować swoje usługi w rzeczywistym środowisku z udziałem ograniczonej liczby klientów i przez ograniczony czas, bez konieczności posiadania licencji i nadzorczych pozwoleń. Singapurski „regulatory sandbox” jest jednak… pusty.
— Jeśli ktoś mówi, że ma 100 kandydatów do piaskownicy, to coś źle działa. W moim przekonaniu, jest to rozwiązanie dla ograniczonej liczby fintechów, których działalność wymaga licencjonowania. Warto raczej uprościć przepisy, znieść ograniczenia, zamiast wpychać firmy do piaskownicy — stwierdza Sopnendu Mohanty. © Ⓟ
Podpis: Eugeniusz Twaróg