Prof. Brunon Synak, socjolog z Uniwersytetu Gdańskiego, przypomina, że podobne obawy pojawiały się przed wstąpieniem Polski do Unii Europejskiej. Przeciwnicy integracji mówili o zagrożonej niepodległości i tożsamości narodowej.
- Jeszcze wtedy byli traktowani przez niektórych poważnie. Dziś głosząc tego rodzaju poglądy, tylko by się ośmieszyli – zauważa naukowiec.
Żartem dodaje, że stolicą kraju pozostała Warszawa, mową ojczystą – język polski. A Bruksela wspiera nie tylko odrębności narodowe, lecz także regionalny folklor: góralski, kociewski, śląski. Wbrew tym, którzy wieszczyli rychłe rozmycie się polskości w kosmopolitycznym tyglu.
Małżeństwo czy gwałt
No dobrze, ale nikt chyba nie
zaprzeczy, że wejście do strefy euro oznacza jednak rezygnację z prowadzenia
własnej polityki monetarnej. Czy powierzenie jej organom ponadnarodowym nie ma
prawa budzić naszych obaw? I czy nie jest naiwnością sądzić, że Europejski Bank
Centralny (EBC) zadba o nasze interesy równie gorliwie jak Narodowy Bank Polski
(NBP)?
Na szczęście po wprowadzeniu nowej waluty będziemy mogli współdecydować o polityce pieniężnej UE. Bo wraz z przyjmowaniem kolejnych krajów do Eurolandu powiększa się Rada Prezesów EBC – o szefów banków centralnych tychże państw. W obecnym systemie każdy jej członek ma jeden głos, zawsze bierze udział w głosowaniu, a o jego wynikach decyduje zwykła większość głosów.
Jak podkreślają apologeci nowego pieniądza, kraje należące do strefy euro –
poprzez swoich przedstawicieli – uzyskują wpływ na innych uczestników
europejskiego przedsięwzięcia. Co w pewnym sensie jest równoznaczne z
rozszerzeniem ich suwerenności. A jeśli przy okazji stracą część własnej
autonomii, to jedynie na mocy świadomej i dobrowolnej decyzji. Wobec tego
porównywanie UE do mocarstwa, które nastaje na polską suwerenność, to
niedostrzeganie „różnicy między gwałtem a małżeństwem” – jak dosadnie wyraził
się Marcin Libicki, eurodeputowany z Wielkopolski
(PiS).
Kompromisy i alianse
Warto zrezygnować z
własnej polityki monetarnej, skoro stawką jest szybki wzrost gospodarczy –
przekonują zwolennicy euro. Jaki wzrost? – pytają zdziwieni przeciwnicy. I
pokazują raport NBP, według którego po wprowadzeniu wspólnotowego pieniądza
kraje członkowskie rozwijały się wolniej niż USA, Wielka Brytania czy Szwecja. A
na dokładkę powtarzają za Robertem Lucasem, laureatem Nagrody Nobla w dziedzinie
ekonomii, że wielość walut nie stanowi przeszkody w osiąganiu dobrobytu.
Prof. Synak wolałby, żeby średnie tempo wzrostu PKB w Eurlolandzie w latach 1999-2007 znacznie przewyższyło osiągnięte 2,2 proc. Mimo to uważa, że z zamianą złotego na euro nie należy czekać. Wierzy, że w perspektywie długofalowej unia walutowa się opłaci. Utrzymuje, że zgubne jest trzymanie się na uboczu Europy i świata. Bo w grze zespołowej, jaką jest globalna gospodarka, nie da się zachować całkowitej niezależności.
- Trzeba się łączyć, tworzyć sieci powiązań, porozumienia, alianse. Sukces
wymaga kompromisów. Skończył się czas samotnych zwycięzców – stwierdza Brunon
Synak.