Skończył się czas samotnych zwycięzców

MK
opublikowano: 2009-03-27 00:00

Gra zespołowa wymaga rezygnacji z części własnej autonomii. Ale w globalnej rywalizacji trudno odnieść sukces w pojedynkę.

Gra zespołowa wymaga rezygnacji z części własnej autonomii. Ale w globalnej rywalizacji trudno odnieść sukces w pojedynkę.

"Utrata suwerenności narodowej" — brzmi to niemal tak samo złowieszczo, jak "rozbiory", "okupacja" albo "totalitaryzm komunistyczny". Czy wprowadzenie euro faktycznie położy kres naszej niezawisłości, najpierw w sensie gospodarczym, a później także politycznym?

Prof. Brunon Synak, socjolog z Uniwersytetu Gdańskiego, przypomina, że podobne obawy pojawiały się przed wstąpieniem Polski do Unii Europejskiej. Przeciwnicy integracji mówili o zagrożonej niepodległości i tożsamości narodowej.

— Jeszcze wtedy byli traktowani przez niektórych poważnie. Dziś głosząc tego rodzaju poglądy, tylko by się ośmieszyli —zauważa naukowiec.

Żartem dodaje, że stolicą kraju pozostała Warszawa, mową ojczystą — język polski. A Bruksela wspiera nie tylko odrębności narodowe, lecz także regionalny folklor: góralski, kociewski, śląski. Wbrew tym, którzy wieszczyli rychłe rozmycie się polskości w kosmopolitycznym tyglu.

Małżeństwo czy gwałt

No dobrze, ale nikt chyba nie zaprzeczy, że wejście do strefy euro oznacza jednak rezygnację z prowadzenia własnej polityki monetarnej. Czy powierzenie jej organom ponadnarodowym nie ma prawa budzić naszych obaw? I czy nie jest naiwnością sądzić, że Europejski Bank Centralny (EBC) zadba o nasze interesy równie gorliwie jak Narodowy Bank Polski (NBP)?

Na szczęście po wprowadzeniu nowej waluty będziemy mogli współdecydować o polityce pieniężnej UE. Bo wraz z przyjmowaniem kolejnych krajów do Eurolandu powiększa się Rada Prezesów EBC —o szefów banków centralnych tychże państw. W obecnym systemie każdy jej członek ma jeden głos, zawsze bierze udział w głosowaniu, a o jego wynikach decyduje zwykła większość głosów.

Jak podkreślają apologeci nowego pieniądza, kraje należące do strefy euro — poprzez swoich przedstawicieli — uzyskują wpływ na innych uczestników wspólnego europejskiego przedsięwzięcia. Co w pewnym sensie jest równoznaczne z rozszerzeniem ich suwerenności. A jeśli przy okazji stracą część własnej autonomii, to jedynie na mocy świadomej i dobrowolnej decyzji. Wobec tego porównywanie UE do mocarstwa, które nastaje na polską suwerenność, to niedostrzeganie "różnicy między gwałtem a małżeństwem" — jak dosadnie wyraził się Marcin Libicki, eurodeputowany z Wielkopolski (PiS).

Kompromisy i alianse

Warto zrezygnować z własnej polityki monetarnej, skoro stawką jest szybki wzrost gospodarczy — przekonują zwolennicy euro. Jaki wzrost? — pytają zdziwieni przeciwnicy. I pokazują raport NBP, według którego po wprowadzeniu wspólnotowego pieniądza kraje członkowskie rozwijały się wolniej niż USA, Wielka Brytania czy Szwecja. A na dokładkę powtarzają za Robertem Lucasem, laureatem Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii, że wielość walut nie stanowi przeszkody w osiąganiu dobrobytu.

Prof. Synak wolałby, żeby średnie tempo wzrostu PKB w Eurlolandzie w latach 1999-2007 znacznie przewyższyło osiągnięte 2,2 proc. Mimo to uważa, że z zamianą złotego na euro nie należy czekać. Wierzy, że w perspektywie długofalowej unia walutowa się opłaci. Utrzymuje, że zgubne jest trzymanie się na uboczu Europy i świata. Bo w grze zespołowej, jaką jest globalna gospodarka, nie da się zachować całkowitej niezależności.

— Trzeba się łączyć, tworzyć sieci powiązań, porozumienia, alianse. Sukces wymaga kompromisów. Skończył się czas samotnych zwycięzców — stwierdza Brunon Synak.