Nie sprawdziły się przypuszczenia eurosceptyków, że po wprowadzeniu unijnej waluty na Słowacji zapanuje drożyzna (o tych obawach pisaliśmy w ostatnim dodatku "Z euro w portfelu" z 27-29 marca). Tylko w nieznacznym stopniu tamtejsze społeczeństwo odczuło tzw. efekt bagietki lub kawy cappuccino, polegający na zaokrąglaniu w górę cen najpopularniejszych produktów. Według danych Słowackiego Banku Narodowego (NBS), nowy pieniądz podniósł ceny zaledwie o 0,15 pkt procentowego. To znaczy, że przeciętny produkt kosztujący 10 euro podrożał w ramach "cappuccino" o 1,5 centa.
Jak podał w poniedziałek Słowacki Urząd Statystyczny, w marcu ceny były o 2,6 proc. wyższe niż przed rokiem. Inflacja spada już szósty miesiąc z rzędu. Pół roku temu ceny rosły w tempie 5,4 proc.
— Stabilizowania się cen nie można tłumaczyć przyjęciem euro. To raczej skutek kryzysu i słabnącego popytu. Ale wyraźnie widać, że w związku ze zmianą waluty nic się z inflacją niepokojącego nie dzieje — podkreśla Juraj Valachy, ekonomista słowackiego Raiffeisen Banku.
Dodaje z zadowoleniem, że siła nabywcza przeciętnej wypłaty się nie zmieniła. To — jego zdaniem — ma duży wpływ na dobrą ocenę zmiany waluty. Pozytywnie o procesie wypowiada się 83 proc. jego rodaków. Za starym pieniądzem nikt specjalnie nie tęskni. 62 proc. obywateli twierdzi, że bez problemów przerzuciła się z korony na unijną walutę. Część społeczeństwa przyznaje jednak, że sobie z tym nie radzi.
Słowacja jest pierwszą gospodarką przystępującym do Eurolandu, którą można porównywać z polską. Malta, Cypr i Słowenia to niemal mikroskopijne kraje.
— Przykład Słowacji, a wcześniej Słowenii, pokazuje, że można uchronić się przed zbyt gwałtownym zaokrąglaniem cen w górę —mówi Dariusz Winek, główny ekonomista BGŻ.