Klient ma przez cały czas mieć sklep w kieszeni — taki cel stawiają sobie twórcy aplikacji BeBack, którzy dzięki smartfonom chcą ściągać tłumy do placówek handlowych partnerów. Tworzony przez nich system ma przy wejściu do sklepu wysyłać użytkownikom rabaty, informować o promocjach czy umożliwiać udział w loteriach.
— Wystartujemy w październiku, po zakończeniu beta-testów. Aplikacja będzie działała na Androidzie, iOS i Windows Phone. Na razie mamy 10 partnerów wśród ogólnopolskich sieci handlowych, pracujemy nad pozyskaniem kolejnych — mówi Michał Moskalik, dyrektor zarządzający The Boomerang Group, która tworzy BeBack.
Zainwestował w projekt z dwoma wspólnikami i na razie nie szuka dodatkowego finansowania. Menedżer wcześniej przez lata pracował w bankowości (m.in. w Citi Handlowym i Raiffeisen Banku), zajmując się kartami kredytowymi i programami rabatowymi. Teraz chce wykorzystać te doświadczenia i ma nadzieję, że BeBack zacznie na siebie zarabiać po kilkunastu miesiącach. W marketingu ma mu pomagać szykująca się do debiutu na NewConnect agencja interaktywna OS3.
— Szacujemy, że w ciągu pierwszego roku możemy zdobyć700 tys. użytkowników, z których ok. 60 proc. mają stanowić kobiety. Chcemy rozruszać rynek programów partnerskich i lojalnościowych, dzisiaj opierający się na plastikowych kartach. Nawet lider rynku, Payback, nie wykorzystuje potencjału aplikacji mobilnej i używa jej tylko jako uzupełnienia niezbędnego plastiku — mówi Michał Moskalik.
Na podobnej zasadzie jak BeBack działają już amerykańskie start-upy, takie jak Shopkick. Serwis ten ruszył w sierpniu 2010 r. i przez pierwszy rok działania wypracował 110 mln USD przychodów (przy 20 mln USD początkowej inwestycji). Jak działa w praktyce? Przy wejściu do partnerskiego sklepu aplikacja „nagradza” uczestników kickami, czyli punktami, które można wymieniać na nagrody (np. rabat, darmową kawę czy bilet do kina).
Jednocześnie przesyła im informacje o promocjach i specjalnych ofertach w sklepie, dając też dostęp do opinii innych użytkowników o produktach. Kolejne punkty zebrać można przy kasie — w tym momencie zarabiają też twórcy aplikacji, pobierający prowizję od każdego zakupu.
— Tu nie chodzi o technologiczną rewolucję, ale o rozwiązanie prostego problemu. Wyzwaniem dla handlowców jest skłonienie potencjalnego klienta do wejścia do sklepu. Gdy już to zrobi, zachęcenie go do zakupów jest łatwiejsze — konwersja w sklepach z ubraniami może wynosić nawet 20 proc., z elektroniką — 50 proc., a w spożywczych — aż 95 proc. — uważa Cyriac Roeding, szef Shopkicka.
Z Shopkickiem współpracują już takie sklepy, jak Target (druga co do wielkości sieć dyskontowa w Stanach, po Wal-Marcie), Best Buy (największa sieć sklepów elektronicznych) czy stacje benzynowe Mobil. O biznesowych partnerów i smartfony klientów walczą z nim m.in. aplikacje Belly czy LevelUp, który zaczynał jako platforma zakupów grupowych, ale przestawił się na obsługę mobilnych płatności połączoną z nagradzaniem klientów za wracanie do partnerskich sklepów. Podobne projekty pojawiły się też w Europie, np. we Francji skrzydła rozwija Scanbucks.
Aplikacje nie są jednak pozbawione słabych stron. Część z nich rozpoznaje klientów w sklepie dzięki GPS. Geolokalizacja na modłę popularnego społecznościowego Foursquare ma swoje wady — przede wszystkim spory margines błędu, który sprawia, że wystarczy stanąć kilkanaście metrów od sklepu, żeby zostać rozpoznanym jako jego klient. By tego uniknąć, Belly używa czytników kodów QSR, Shopkick zaś montuje w drzwiach sklepów urządzenia emitujące niesłyszalny przez ludzi, ale rozpoznawany przez aplikację dźwięk. BeBack też nie chce polegać na GPS.
— Geolokalizacja jest zawodna. My instalujemy przy wejściu do sklepu specjalne emitery, które będą łączyły się z telefonami użytkowników BeBack. To innowacyjna technologia, będziemy starali się o patenty w Polsce i Europie — mówi Michał Moskalik.