O restauracji Belvedere krążą po Warszawie legendy, że piękny wystrój i świetna kuchnia. Także bogata karta win. Usadzono nas w palmiarni. Rozglądałem się za kolibrami. Ptaszków niestety nie było. Zza okna słyszeliśmy gruchanie gołębi. Z zainteresowaniem czytaliśmy menu i karę win.
Opis dań. Można było nawet wyobrazić sobie końcową kompozycję smakową. Nic w stylu „baranina a` la Władysław”. Chrupiące naleśniki nadziewane rakami, ze śmietanką i aromatycznym koprem (49 zł). Mazurski sandacz smażony w jałowcu ze świeżymi szparagami (58 zł). Wahaliśmy się między kotlecikami z prosięcia (58 zł) a kaczką pieczoną w majeranku (z jabłkami z karmelu), w towarzystwie różano-żurawinowego sosu (68 zł). Wybraliśmy kaczkę.
Zapytaliśmy przymilnie, co pić z naszą faworytką? Jednogłośnie padło: chilijski Pinot Noir, Wild Ferment 2005, Errazuriz (250 zł). Producent dobrze znany, poszliśmy za głosem obsługi. Kiedy pojawiło się wino, wydało się nam trochę za ciepłe. Protestowaliśmy, obsługa delikatnie oponowała. Poprosiliśmy o termometr. Miało 23,2 stopnie. Wyraźnie potrzebowało lodu. Kiedy schłodniało, okazało się dla naszej kaczki idealnym kompanem. To sos różano-żurawinowy połączył ich serca na naszych podniebieniach.
Kaczka pieczona w majeranku (z jabłkami z karmelu), w towarzystwie sosu różano-żurawinowego (68 zł).
Belvedere, ul. Agrykola 1 (wjazd od Parkowej), Warszawa