Wizja Doliny Krzemowej jako krainy mlekiem i miodem płynącej jest dość mocno zakorzeniona w mentalności polskich start-upów. Ale na tym rynku o przychylność inwestorów konkurować trzeba z przedsiębiorcami z całego świata. Na razie więc spektakularnych sukcesów nie mamy, może zatem łatwiej i taniej byłoby poszukać wsparcia bliżej? Silnym, start-upowym hubem zaczyna być Berlin, choć to niejedyny region w Niemczech, w którym próbują sił przedsiębiorcy z Europy Środkowo-Wschodniej.

Hub tuż za polską granicą
Część stacjonujących w Berlinie funduszy ma wypracowane kontakty i aktywnie współpracuje z inwestorami ze Stanów Zjednoczonych, dlatego w wielu przypadkach rozpoczynanie globalnej ekspansji od rynku niemieckiego może okazać się perspektywiczne.
— Wytworzony w Berlinie start-upowy ekosystem jest jednym z najbardziej atrakcyjnych hubów przedsiębiorczości technologicznej w Europie. A dojazd do Berlina z Warszawy zajmuje około czterech godzin, z Poznania ponad dwie. Nie mówiąc o tym, że jest to o wiele tańsze niż w przypadku USA, nie ma też problemów z wizami — zaznacza Paweł Chudziński z funduszu Point Nine Capital z siedzibą w Berlinie, inwestującego także w polskie spółki.
Ale czy biznesy polskich start-upów są konkurencyjne względem tych rozwijanych w Niemczech? Polska nie jest odbierana przez Europejczyków jako kraj rozwinięty technologicznie, mimo że na świecie wysoko ceni się polskich specjalistów IT.
— Jeśli polska firma będzie chciała uruchomić sklep internetowy i nim zawojować rynek e-commerce w Niemczech, to nie zawsze odniesie sukces, bo konkurencja jest zbyt duża. Jednak społeczność start-upowa z całej Europy już dawno zrozumiała, że nie robi się produktu dostosowanego tylko do jednego kraju. Jeśli produkuje się software po angielsku, wówczas wypuszcza się go międzynarodowo i już na starcie konkuruje się z całym światem.
Samo miejsce, z którego prowadzi się biznes, nie jest aż tak istotne, ważniejsze jest to, czy otaczamy się specjalistami i osobami, które mogą nam pomóc w dopracowaniu strategii sprzedaży i rozwoju biznesu. Berlin jest jednym z miast, które skupia takich ludzi, przyciąga też inwestorów — podkreśla Paweł Chudziński.
Reprezentowany przez niego fundusz zainwestował np. w polską spółkę Positionly, zajmującą się monitoringiem w internecie z wykorzystaniem narzędzi SEO; firma pozyskuje klientów na całym świecie, także z Niemiec. W Niemczech pojawiają się też firmy, na miejscu zakładane przez Polaków. Przykład: Xyologic, spółka założona przez Zoe Adamowicz.
— Fundusze poszukują firm, które mają szansę stać się bardzo dużymi przedsięwzięciami, co w kontekście europejskim najczęściej nie jest możliwe do osiągnięcia na terenie jednego kraju. Szuka się więc firm z ambicjami międzynarodowymi. Niestety Polska nadal nie jest krajem, do którego inwestorzy zaglądają w pierwszej kolejności — dodaje Paweł Chudziński.
Dla zaawansowanego biznesu
Promocją polskich firm na rynku niemieckim zajmuje się również Justyna Gaj. Jej agencja Justa PR jest organizatorem konkursu dla młodych, polskich przedsiębiorców „Biznes w Niemczech”. Laureatami jego pierwszej edycji zostały takie firmy, jak SiDL, Autoplug.in, My Green Space.
— Młodzi przedsiębiorcy z Polski są zainteresowani rynkiem niemieckim, jest to ogromna, bardzo dobrze rozwinięta gospodarka. Na tym rynku uwidacznia się spory popyt na nowe technologie, rozwiązania IT, serwisy internetowe, ale niemieccy partnerzy biznesowi i konsumenci oczekują solidności. Za dobrą jakość są skłonni zapłacić więcej, niż polska firma mogłaby oczekiwać na własnym rynku — wyjaśnia Justyna Gaj.
I choć przyznaje, że Berlin jest istotnym miejscem na mapie europejskich ekosystemów start-upowych, to jednak sama zachęca do eksplorowania również innych regionów, w tym Bawarii. — W Berlinie dopracowuje i testuje się pomysły na biznes, szuka się dla nich pierwszego finansowania, ale jeśli ktoś poszukuje już konkretnych kontaktów, chce zdobywać dobre kontrakty i uruchomić sprzedaż, wówczas lepiej sprawdzi się np. Monachium — zaznacza Justyna Gaj.
Bawaria jest jednym z bogatszym landów w Niemczech. W tym okręgu skupione są zwłaszcza branże: motoryzacyjna, farmaceutyczna, budowlana. Ulokowani tu giganci nieustannie poszukują młodych spółek technologicznych, których rozwiązania byłyby spójne z ich działalnością.
— Firmy, takie jak Siemens, Bosch, BMW, mają swoje fundusze zalążkowe i spółki córki, które inwestują w start-upy. Oczywiście wprowadzenie firmy na niemiecki rynek nie jest łatwe, pomogą wiarygodność, punktualność, profesjonalizm, a także dobra znajomość języka, z czym w przypadku polskich firm bywa różnie. Nasi przedsiębiorcy częściej uczą się angielskiego niż niemieckiego — dodaje Justyna Gaj. Dodatkowo niemiecki rynek stwarza możliwość rozszerzenia działalności również w Austrii i Szwajcarii.
Globalny start lepszy z USA
Czy Niemcy mogą zatem stać się dla polskich start-upów idealną alternatywą wobec Doliny Krzemowej? Mogą być jedną z opcji ich rozwoju, ale Radosław Czyrko z funduszu inwestycyjnego Xevin nie namawia młodych przedsiębiorców do rezygnowania z amerykańskiego snu.
— W Polsce mamy wystarczająco duże finansowanie dla innowacyjnych firm, będących we wczesnej fazie rozwoju. A spółkom, które są już po pierwszej rundzie finansowania, potrzebna jest już współpraca z dużymi firmami i funduszami. W Dolinie Krzemowej łatwiej będzie więc znaleźć ludzi z doświadczeniem w budowaniu globalnych firm. Niemcy, podobnie jak Polacy, wciąż bardziej niż na rozwoju międzynarodowym, koncentrują się na własnym, wewnętrznym rynku. Jeśli pod uwagę weźmiemy również Austrię i Szwajcarię, będziemy mieć do czynienia z wystarczająco dużym rynkiem zbytu, by utrzymać i rozwijać firmę — zaznacza Radosław Czyrko.