Czy „człowiek z Lizbony” uratuje strategię lizbońską? Jest to, przypomnę, ambitny plan rywalizacji Unii Europejskiej z gospodarką USA i Azjatyckimi Tygrysami. Po pięciu latach okazała się ona jednak zbiorem pobożnych życzeń. Europa przegrywa globalny wyścig. Ustępujemy USA w 10 z 11 wskaźników, jakimi zwykło się mierzyć innowacyjność. W minioną środę Portugalczyk Barosso, szef Komisji Europejskiej, ogłosił w mediach i w Parlamencie Europejskim nowy start czegoś, co zostało w blokach startowych. Słuchało się z przyjemnością katalogu słusznych celów, takich jak cieplarniane warunki dla małych biznesów, znoszenie barier, atrakcyjność inwestowania, mobilność i reforma zabezpieczeń socjalnych oraz systemów emerytalnych.
Niepokój budziło ubóstwo środków. Niepokój wzrósł, gdy patentem na innowacyjność okazał się Europejski Instytut Technologiczny. Na tym właśnie polega nieszczęście Unii Europejskiej — przywykła odpowiadać nową dyrektywą lub nową instytucją (szybko obrastającą w piórka) na każde wyzwanie. Konkurencyjność Starego Kontynentu nie jest funkcją wydatków publicznych, zgrupowanych w liniach budżetowych pod nagłówkiem „Strategia Lizbońska”. Jest funkcją odwagi politycznej, potrzebnej, by ruszyć z posad bryłę przywilejów socjalnych i skostniałych struktur. Budżetowa namiastka, najbardziej prawdopodobna, obiecuje jedynie ekonomiczny skansen, wypełniony dobrymi intencjami!
Janusz Lewandowski, europoseł PO