Kierunek sztuki przywołany w tytule zrodził się w literaturze, ale rozwinął w plastyce, teatrze, filmie. Jego teoretycy nigdy jednak nie przypuszczali, jak wdzięcznym tworzywem okażą się… finanse.
Z biurka w gigantycznym biurze prasowym szczytu Rady Europejskiej w Brukseli odczuwam unoszącą się atmosferę nie tyle solidarnego ratowania Eurolandu, ile właśnie surrealizmu. A produkują ją obradujący w gmaszysku Justus Lipsius kilka pięter nad nami, na tzw. poziomie 35., szefowie państw i rządów.
Ratownicy euro werbalnie się zgadzają, ale ich myślenie się rozchodzi. Na przykład premier Donald Tusk rzecze: „Jeśli się nie przebudzimy, to więcej czasu nam nikt nie da. Wspólną odpowiedzią na kryzys musi być prawdziwy akt wiary w Europę 27 państw".
Prezydent Nicolas Sarkozy potwierdza: „Ryzyko rozpadu Europy nigdy nie było tak wielkie. Czas działa przeciwko nam, trzeba wreszcie podjąć decyzje. Nie dostaniemy drugiej szansy, jeśli w piątek nie osiągniemy porozumienia". Drobniutka rozbieżność polega na tym, że ideą następcy Napoleona jest zrzucanie ofiar i odciążanie sań, którymi euro ucieka przed watahą kryzysu.
Od zarania swych dziejów Unia Europejska opiera się na pompowanym optymizmie. Nawet jeśli leje, to w jej politycznych konkluzjach musi świecić słońce. Dlatego niezależnie od tego, czy kolejny szczyt nad szczyty się w piątek w ogóle skończy i o której godzinie, jego zwycięzcami będą wszyscy — decyzyjne serce w Brukseli, centralny bank we Frankfurcie oraz 27 państw członkowskich (plus przyjmowana Chorwacja).
Szefowie państw i rządów po prostu muszą nadać do swoich społeczeństw taki przekaz. Zniecierpliwione i nerwowo reagujące rynki będą zaś miały weekend na odcedzenie owego triumfu z propagandowej wody.