Sypną się dalsze

Stanisław Majcherczyk
opublikowano: 2006-03-31 00:00

Producenci win z Nowego Świata od dawna mieli zakusy na przechwycenie Pinot Noir. Myśleli, że pójdzie im tak samo lekko jak z innymi europejskimi szczepami.

Już nawet w latach 60. uruchomiono w Kalifornii pierwsze jego plantacje. Niestety, na chybił trafił. Pierwsze roczniki były nieprzyjemnym rozczarowaniem. Na podniebieniu miały smak przejrzałych pomidorów. Z nutką zapachu opon samochodowych. Nie wszyscy byli zachwyceni.

Rozpracować Burgundię

Dla pierwszych pokoleń absolwentów wydziału winnego uniwersytetu w Davis w Kalifornii był to klarowny sygnał. Nie tędy droga! Szczep obsadzono w za ciepłej okolicy. W dodatku na nieprzychylnym dla niego podłożu. Pinot się obraził! Zaczęto pogłębiać wiedzę o Burgundii, jej glebie i klimacie. Szukano stanu, który byłby do niej chociaż troszeczkę podobny. Wybór padł na Oregon. Konkretnie na dolinę Willamette. David Lett and Rick Erath mieli tutaj nosa. Bo i gleba jak się należy, no i dolinę, jak Burgundię, nawiedzają nieprzewidywalne opady deszczu. Także przymrozki. Co na to Pinot? Od razu ją polubił. I dał wspaniałe wina! Te z Eyrie Vineyards w 1975 roku powaliły na kolana wiele renomowanych burgundów. Koneserzy z niedowierzaniem przecierali oczy. Dziś Pinot Noir to ukochane dziecko Oregonu. Co rok na jego cześć urządzane są huczne winne festiwale. Jest tam po prostu czczony!

Uparta Kalifornia

Kalifornijczycy nie dali za wygraną. Szybko odkryli, że oprócz gleby konieczny jest dla szczepu również przychylny klimat. Inaczej Pinot się nie przyjmie. Znowu będą opony... Systematycznie przetrząsywano różne zakątki Kalifornii. Szukano „małej Burgundii”. Wypatrywano nawet, gdzie występować mogą ulubione przez niego poranne mgły. Pracy było po uszy. W końcu wytropili. Zapadła ostateczna decyzja. Ruszyły pierwsze winnice. No i od razu — bingo! Dziś Pinot z Carneros, Monterrey czy Russian River w niczym nie ustępuje oregońskiej czołówce. A Campion z Santa Lucia Highland jest sam w sobie winnym zjawiskiem. Początkowo, jak to w Stanach, przesadzono tylko z nazwą. Dla „uproszczenia” nazwano wina burgundami. Francuzi od razu się wściekli. Latami trwały procesy. Dziś w Stanach ta nazwa jest zakazana...

A co u łacińskich sąsiadów?

W Chile z Pinotem eksperymentowano od dawna. W Undurraga pojawił się ponoć nawet pod koniec XIX wieku. Również i tam arogancja zgubiła producentów. Zaniedbano glebowo-klimatyczne fanaberie pieszczoszka. Efekt? Z przejrzałych winogron powstały ciężkie, prostackie wina. Z dużą zawartością alkoholu. Żadnej elegancji! Regiony Maipo, Rapel czy Curico były dla Pinota zdecydowanie za ciepłe. Chilijscy plantatorzy postanowili więc uważniej przyjrzeć się doświadczeniom z Oregonu. Ruszyły poszukiwania chłodniejszych zakątków. Trudno było jednak znaleźć coś rozsądnego. Jedynie mała dolinka w pobliżu Oceanu Spokojnego zapowiadała się obiecująco. Bo i z porannymi mgłami, i z upragnionymi przez Pinota chłodnymi powiewami. Zaryzykowano. Tak narodziły się Pinoty z doliny Casablanki. Dziś to ojczyzna najlepszych chilijskich win z tego szczepu winogron. W innych w regionach jest trudniej. No, może z wyjątkiem tych położonych bardziej na południe. Jak choćby w Bio Bio.

Argentina, Argentina

W Argentynie tymczasem panował Malbec. Wieści zza gór dotarły zaskakująco szybko. Skoro w Chile Pinot wypalił, dlaczego nie dać mu szansy po bezwietrznej stronie Andów? Z zadomowieniem nie było jednak łatwo. Pinot bezczelnie wybrzydzał z wysokością. Powszechnie dziś szanowany, z Bodega Salentain, zgodził się dopiero na 1700 metrów.

Pinot w Argentynie najbardziej chyba polubił Mendozę. I z wzajemnością! Trapiche Oak Cask Pinot Noir (2000) i Trivento Pinot Noir weszły niedawno na podium. Srebrne medale w Londynie! Wszystko wskazuje, że niedługo sypną się dalsze.