Sytuacja jest dramatyczna, a tu omija się to, co najważniejsze
zdaniem stanisława albinowskiego
Komisja Europejska zażądała od Polski skutecznej polityki zatrudnienia. Eksperci przygotowali dokument, zawierający „zestaw konkretnych zadań dla rządu, które ten, na zasadzie dobrowolności, będzie wcielał w życie”. Muszę przyznać, że to jedno zdanie z relacji w „Gazecie Wyborczej” z 29 stycznia budzi we mnie smutne refleksje. To już nawet w takiej sprawie partnerzy muszą nam dyktować scenariusze „dobrowolnych” działań rządu? Tym bardziej że akurat w dziedzinie walki z bezrobociem KE wyrocznią na pewno nie jest.
Bruksela ogłosiła w grudniu 1993 r. program obniżenia do roku 2000 stopy bezrobocia o połowę, tzn. do poziomu 5-6 proc. Dla osiągnięcia tego celu miano stworzyć 15 mln nowych miejsc pracy — po 10 tysięcy w każdym dniu roboczym. Odpowiedzialność za realizację tak gigantycznego programu przyjęły na siebie władze Unii Europejskiej oraz rządy państw członkowskich (z wyjątkiem Wielkiej Brytanii). Skończył się on totalnym fiaskiem. W 2000 r. stopa bezrobocia w UE-11 (tzn. bez Grecji oraz bez Austrii, Danii i Szwecji, które przystąpiły do UE w 1995 r.) wyniosła 9,2 proc., a więc tyle samo co w roku 1992. W dużych krajach członkowskich bezrobocie sięgało od 8 do 14 proc. Wielka Brytania, która zignorowała unijny program, jako jedyna osiągnęła jego cel: 5,8 proc. w roku 2000.
Mój sceptycyzm
wobec Komisji Europejskiej jako lidera na froncie pracy rośnie, gdy czytam, co się nam zaleca: obniżać najuboższym podatki, usprawniać pośrednictwo pracy i programy szkoleń, reformować zasiłki, oświatę, itp., itd. To wszystko jest równie słuszne i znane, jak niewystarczające. W walce z bezrobociem brak nam nie tyle koncepcji, co środków materialnych. A od samego mieszania, jak mawiał Kisiel, herbata słodsza nie będzie.
Żadne regulacje nie pomogą, gdy — tak jak w roku 2000 — przy wzroście PKB o 4,2 proc., a produkcji przemysłowej o 7,1 proc. i zwiększeniu wydajności pracy o 14 proc. — zatrudnienie w sektorze przedsiębiorstw spada o 484 tys. osób (8,5 proc.). Wówczas, jeśli czas pracy nie ulega skróceniu (na co nas nie stać), a nie powstają jednocześnie nowe miejsca pracy w usługach — bezrobocie musi wzrosnąć. W Polsce liczba zarejestrowanych bezrobotnych wzrosła w ubiegłym roku o 353 tys. osób, osiągając w grudniu poziom 2,7 mln osób, tzn. 15 proc. ludności zawodowo czynnej. Sytuacja jest dramatyczna, a tu debatuje się o wszystkim, tylko nie o najważniejszym — jak tworzyć nowe stanowiska pracy.