Szczęka teściowej

Karolina Guzińska
opublikowano: 2005-03-04 00:00

Aotearoa — Kraina Długiego Białego Obłoku. Tak zwą Nową Zelandię Maorysi. Od niekończącego się pasa chmur, co stale wisi nad lądem.

Mitologia maoryska jest równie skomplikowana jak grecka — z panteonem bóstw i półbogów. Jeden z nich, Maui, stworzył nowozelandzkie wyspy.

— Pożeglował w morze łowić wielką rybę — na haczyk ze szczęki teściowej. Rybę złapał, i to ona jest Wyspą Północną. Łódź Mauiego stała się Wyspą Południową, zaś jej kotwica — Wyspą Stewarta, trzecią co do wielkości w archipelagu — opowiada Jacek Torbicz, szef działu wyjazdów egzotycznych w Open Travel.

Tacy sami

Maorysi cieszą się pełnią praw — maoryski to, wraz z angielskim, urzędowy język kraju. Podwójne napisy widzi się na tabliczkach informacyjnych czy mapach. Czasem trudno je zmieścić — jak nazwę wzgórza koło Porangahau na Wyspie Północnej: Taumatawhakatangihangakoauauotamateaturipukakapikimaungahoronukupokaiwhenuakitanatahu.

Co mniej więcej znaczy: „Szczyt wzgórza gdzie Tamatea — mężczyzna o dużych kolanach, który ślizgając się wspinał się i połykał góry podróżując przez ten ląd, a który znany jest jako zjadacz ziemi, grał dla ukochanej na flecie”... Skomplikowane? Owszem. Mimo to maoryskiego — i tradycyjnych tańców — uczą się w szkołach wszystkie nowozelandzkie dzieci. Niezależnie od koloru skóry.

— Myślałam, że Maorysi żyją jak Indianie w Ameryce Południowej. Tymczasem można ich odróżnić tylko po rysach twarzy. Wykształceni, w europejskich ubraniach, z telefonami komórkowymi... — wspomina Monika Witkowska, dziennikarka, pilotka wycieczek Logos Tour.

Stanowią jakieś 10 proc. społeczeństwa — w tym rodzina o nazwisku... Sobieski! To nie żart — przedstawiciele polskiego rodu trafili na Nową Zelandię.

— Maorysi stworzyli wysoką cywilizację — choć byli ludożercami. Ale z tym szybko uporali się misjonarze. Nie zorganizowali państwa, ale w XIX w., podczas wojny z Anglikami, część plemion zjednoczyła się. Wybrali sobie królów — ich potomkowie żyją na Wyspie Północnej. Próbowałem dotrzeć do maoryskiej królowej, mieszkającej w pięknie rzeźbionym domu. Nie dopuszczono mnie do niej. To zamknięty, niechętny białym świat... Królowa jest wpływową postacią, z jej opinią liczą się wszyscy, łącznie z rządem — zapewnia Jacek Torbicz.

Maoryska kultura, pielęgnowana przez całe społeczeństwo, odzwierciedla się również w sporcie. Drużyny narodowe noszą się na czarno, ze srebrnym emblematem paproci drzewiastej — jej liście o srebrzystym spodzie służyły tubylcom do oznaczania drogi w lesie. Układali z nich odbijające światło strzałki.

— Nowozelandzka drużyna rugby tańczy na meczach maoryski taniec wojenny — haka — z wystawianiem języka na końcu. A kibice się przyłączają... Rugby i żeglarstwo to wielkie pasje tego narodu. Dwa razy Nowozelandczycy wygrali regaty America’s Cup, pokonując Amerykanów. Według sondaży, było to najważniejsze wydarzenie w historii kraju! — zdumiewa się Jacek Torbicz.

Wybite nieloty

Poza dwoma gatunkami nietoperzy w Nowej Zelandii nie ma rodzimych ssaków. Ich rolę w przyrodzie przejęły ptaki i owady. Żyły sobie spokojnie, póki na wyspach nie pojawili się ludzie i drapieżniki. Jakieś 1 tys. lat temu ze wschodniej Polinezji (prawdopodobnie z Markizów i Wysp Towarzystwa w obecnej Polinezji Francuskiej) przypłynęło plemię Maori (Maorysi), przywożąc ze sobą psy — do pomocy, i szczury — do jedzenia. Na miejscu zastali jednak zatrzęsienie zwierzyny. Zaprzestano więc hodowli — szczury uciekły do lasu, gdzie siały spustoszenie, a psy wraz z myśliwym łowiły ptaki. Głównie moa — niezdolne do lotu olbrzymy o mocnych nogach i pazurach. Ciężkie, bezbronne i ufne nie miały naturalnych wrogów. Łatwo było podejść je na odległość pałki... Maorysi wybierali też jaja z gniazd — a moa nie składały ich wiele. W przeciągu kilku wieków wyginął każdy z 20 gatunków tych ptaków. Ostatnie moa widziano w XVII/XVIII wieku... Więcej szczęścia miał kiwi — dziś symbol i duma Nowej Zelandii — i inne nieloty: kakapo, takehe, weka. Choć i one przeszły ciężkie chwile — jako pożywienie ludzi Jamesa Cooka. Słynny żeglarz i odkrywca dopłynął do Nowej Zelandii w 1769 r.

— Zachowały się relacje marynarzy. Gołymi rękami łapali nowozelandzkie ptaki. I zapisywali, jakie są głupie, że nie uciekają... — dodaje Jacek Torbicz.

Trudno podejrzeć kiwi na wolności — zwłaszcza że żerują nocą. Stały się tak cenne, że każdemu osobnikowi wszczepia się elektroniczny chip. Turyści podziwiają je za szybą Kiwi House’ów, mrocznych pomieszczeń, gdzie odwraca się pory dnia i nocy, by pokazać ciekawskim ptaki gmerające w leśnej ściółce.

— Eksponuje się je wszędzie: na monetach, znaczkach pocztowych, koszulkach, kubkach... Są nawet pomniki ptaka kiwi. Nowozelandczycy tak się z nim utożsamiają, że pytani, skąd pochodzą, odpowiadają: jestem Kiwi! — twierdzi Monika Witkowska.

Przechrzcili też agrest chiński, którego nasiona sprowadzili w XIX w. Dziś świat zna ten owoc jako kiwi. Największe plantacje założono w Bay of Plenty.

— Zadziwiły mnie, bo wyobrażałam sobie pola drzew owocowych. A przypominają winnice. To najpopularniejszy owoc Nowej Zelandii. Je się go na surowo, robi marmoladę, a nawet wino — dodaje podróżniczka.

Uwaga pingwin!

Na wyspach ostały się 23 endemiczne gatunki ptaków — m.in. górska papuga kea, czy śpiewające: bellbird i tui. Spotyka się też skowronki, drozdy, wróble, sroki... I ptaki morskie, gniazdujące na postrzępionych, przybrzeżnych skałach.

— W Oamaru na Wyspie Południowej żyje gatunek maleńkich pingwinów. Kolonia poluje za dnia, wieczorem ptaki wracają do norek. Przy drodze, którą przechodzą, stoją znaki stop: „uwaga, pingwiny”. Gdy idą, ruch zamiera. Turyści mają kapitalne widowisko, obserwując zastępy człapiących ptaków przechodzących gęsiego przez szosę. Są dobrze zorganizowane — szef każdej grupy najpierw się rozgląda, sprawdzając, czy nie ma zagrożenia — wspomina Monika Witkowska.

Mniej popularna — choć równie sławna — jest papuga kea. Ostrzeżenia przed nią wiszą w wielu miejscach...

— Kierowcy jej nie znoszą. I gonią. Bo choć wygląda sympatycznie, ma ostry, zakrzywiony dziób, którym z upodobaniem wydłubuje uszczelki samochodowe. Albo majstruje przy wycieraczkach. To jej ulubione zajęcie — opowiada Monika Witkowska.

Wraz z Europejczykami na wyspach pojawiły się świnie, kozy, jelenie, zające, łasice, oposy... Dziś w liczącym 4 mln mieszkańców kraju, jest też 50 mln owiec i 10 mln krów.

— Malownicze pagórki, usiane białymi plamkami owiec, to znikający widok. Hodowla coraz mniej się opłaca. Wiele pastwisk zalesiono szybko rosnącą sosną amerykańską — twierdzi Jacek Torbicz.

Ozdobą zwierzęcego świata Nowej Zelandii pozostają endemiczne gady sprzed milionów lat. Przypominają jaszczurki ze szczątkowym, trzecim okiem.

Zmrożone łzy

Nowa Zelandia słynie z krajobrazów niezwykłej urody: polodowcowe góry, rwące rzeki, czyste jeziora, 15 tys. km zróżnicowanej linii brzegowej, piaszczyste plaże... Aktywne wulkany, gejzery i gorące błota sąsiadują z lodowcami (jest ich 360), choć panuje tu umiarkowany klimat subtropikalny. Większą część Nowej Zelandii pokrywa szata wiecznie zielonych lasów podzwrotnikowych, gdzie królują endemiczne giganty: drzewa kauri, rimu i totara.

— Trudno je opisać, są niepodobne do innych — np. kauri ma drobniutkie listki... Lasy przetrzebili Europejczycy — z pomocą Maorysów, którzy drążyli pnie na łodzie. Te drzewa mają bowiem twarde drewno, dobre też do sporządzania wioseł — tłumaczy Jacek Torbicz.

Wyspę Północną, leżącą bliżej równika, porasta egzotyczna roślinność. Olbrzymie, drzewiaste paprocie przywodzą na myśl epokę trzeciorzędu. Albo książki Tolkiena — nieprzypadkowo kręcono tu „Władcę Pierścieni”... Turystów przyciąga też kurort Rotorua — gorącymi źródłami oraz Centrum Kultury i Sztuki Maoryskiej, organizującym pokazy i koncerty.

— Wszystko paruje — gejzery, błotne wulkany, ziemia — i wszędzie unosi się zapach siarki... Rotorua najpierw czuć, dopiero potem widać! Temperatura wody w źródłach dochodzi do 90 stopni, można w nich gotować. Dlatego niegdyś osiedlali się tu Maorysi — dziś wypoczywają bogaci Azjaci. Dla turystów urządza się codziennie, o stałej porze, żenujący spektakl: obsługa sypie mydło do gejzera, by ten eksplodował — krzywi się Jacek Torbicz.

Nad Wyspą Południową dominuje łańcuch Alp Południowych, z najwyższym szczytem kraju: Mount Cook (3754 m). Maorysi zwą go Maoraki — ten, który przebija chmury... Z wysokich partii gór spływają ku dolinom lodowce — klimat jest nieco ostrzejszy niż na gęściej zaludnionej Wyspie Północnej. Olbrzymi, 30-km Tasman Glacier na zboczach Mount Cook ustępuje długością jedynie lodowcom himalajskim.

— Pochodzić można — z przewodnikiem — po lodowcach Franz Josef i Fox, leżących blisko siebie. Organizuje się też loty nad nimi: helikopterem lub samolotem — radzi Monika Witkowska.

Maoryska legenda głosi, że lodowiec Franciszka Józefa powstał z zamrożonych łez dziewczyny, której ukochany zginął w górach podczas wspólnej wędrówki...

Na Wyspie Południowej — w pobliżu Nelson — założono także trzy, zalesione i górzyste parki narodowe: Abel Tasman National Park — zajmujący zaledwie 23 tys. ha, na których można urządzić sobie trekking, pływanie z fokami i wycieczki kajakowe wzdłuż wybrzeża — Kahurangi National Park oraz Nelson Lakes National Park z polodowcowymi jeziorami Rotoroa i Rotoiti.

Nie zawiedzie się i ten, kogo pociągają romantyczne opowieści z czasów gorączki złota. Cierpiała na nią i Wyspa Południowa — w okolicach miasteczka Ross na początku XX wieku znaleziono największy w kraju samorodek. Ważył 3,6 kg! W nowozelandzkich kopalniach wciąż wydobywa się złoto. Nowoczesnymi metodami. Turyści mogą jednak użyć technik sprzed stu lat.

— Próbowałam wypłukiwać cenny kruszec w starej kopalni. Ale nie miałam szczęścia. Obok mnie pracowało kilku Japończyków — im się powiodło! Tylko nie wiem, czy czasem nie podrzucono tej grudki, żeby było napięcie w grupie... — zastanawia się Monika Witkowska.

Brzmienie ciszy

Fiordland — kraina najpotężniejszych fiordów Ziemi — zapiera dech w piersiach. Wcięte w ląd zatoki, foki wygrzewające się na kamieniach, nagie, skalne ściany strzelające w niebo... Mawia się, że słychać tu dźwięk ciszy. A już na pewno — kwilenie ptaków, szum wodospadów, plusk ryb... Najsłynniejszy z tutejszych fiordów — Milford Sound — ma długość 16 km. Jego szczyt — Mitre Peak — wznosi się na wysokość niemal 1,7 tys. m: to najwyższy na świecie klif fiordowy. Przyjemnie się go ogląda podczas rejsu statkiem. Dopływa aż do Morza Tasmana, a nim zawróci, pasażerów czeka niespodziewany prysznic pod wodospadami.

Atrakcją wybrzeża Wyspy Południowej są także Pancake Rocks, Skały Naleśnikowe. Geolodzy nie potrafią wyjaśnić fenomenu formacji, przypominającej ułożone w stosy naleśniki. Podczas przypływów odbywa się tu prawdziwy spektakl — fale, wciskające się w wąskie przesmyki, efektownie tryskają kaskadami wody. Kolejna ciekawostka wyspy — Moeraki Boulders, ogromne głazy kulistego kształtu w okolicach Oamaru — liczy sobie 60 mln lat. Jedna z teorii wiąże ich powstanie z działalnością kosmitów...

— Moim ulubionym miejscem stała się Kaikoura, leżąca nad brzegiem morza, z ośnieżonymi górami w tle. Stąd startują rejsy na oglądanie wielorybów albo pływanie z fokami i delfinami. Dzikimi! Najpierw trzeba je wytropić. Potem wyskakuje się z łodzi — w piance, masce i z fajką. Do płochliwych delfinów nie da się blisko podpłynąć. Foki są bardziej śmiałe. Lubią bawić się z ludźmi w berka — wspomina Monika Witkowska.

Malowniczo położone miasta — Wellington, stolica kraju, czy Auckland, największa jego metropolia — nie są zbyt interesujące (poza Napier, odbudowanym po trzęsieniu ziemi w stylu art déco). Za to krajobrazy wysp zmieniają się co 10 km — coraz to inne, ale zawsze fascynujące.

— Podróżowałam 6 tygodni — autostopem, ze 150 dolarami w kieszeni... Ale tylko parę razy rozbiłam namiot. Nowozelandczycy zapraszali mnie do domów. Zdarzało się, że szłam na kawę, a gościli mnie trzy dni — zachwyca się podróżniczka.

Nowa Zelandia — zasiedlana od ponad 200 lat — wciąż pozostaje niemal bezludna.

— Idealne miejsce dla kochających przyrodę i odludzie — sumuje Jacek Torbicz.