Każdy, kto wpisze w wyszukiwarce lub w serwisie społecznościowym hasło „buty”, musi liczyć się z tym, że w kolejnych dniach będzie bombardowany spersonalizowanymi reklamami różnorakich firm obuwniczych. Co jednak zrobić w sytuacji, gdy żadne z reklamowanych butów się nie podobają? Lub gdy spacer po galerii handlowej okazuje się bezowocny, bo jakość przymierzanych szpilek, loafersów czy sandałków pozostawia wiele do życzenia? Ktoś odpowiednio uparty może w tej sytuacji uznać, że buty trzeba zrobić samemu.

— Mój pomysł na biznes narodził się podczas studiów, gdy byłam na stypendium w Madrycie. Hiszpania to obok Włoch i Portugalii potęga, jeśli chodzi o przemysł obuwniczy i buty wysokiej jakości. W polskich sklepach zawsze brakowało mi jakości, precyzji, lekkości — mówi Monika Łukacijewska, która z siostrą Gabrielą stworzyła markę obuwniczą Zurbano.
Złoty środek
Iberyjskie impresje po powrocie do kraju zderzyły się z szarą rzeczywistością.
— W Polsce mamy obuwie średniej jakości, w dużej mierze produkowane przez sieciówki, a obok nich są drogie marki luksusowe. Z perspektywy klientki zwracającej uwagę na wygląd i jakość obuwia, a więc wymagającej, która nie chce jednak za każdym razem wydawać fortuny na jedną parę butów, brakowało mi czegoś pośrodku i uznałam, że można wypełnić tę lukę — mówi Monika Łukacijewska. Zurbano rozpoczęło działalność w drugiej połowie 2015 r.
— Chodziło nam o to, by projektować, produkować i sprzedawać buty wysokiej jakości, o bardzo kobiecych, eleganckich liniach. Takie szpilki i buty na płaskim obcasie, jakie same chciałybyśmy nosić. Na start potrzebnych było kilkadziesiąt tysięcy złotych. Początki były skromne, ale po prawie dwóch latach biznes już się mocno rozwinął — mówi Monika Łukacijewska. O tym, że w handlu obuwiem włosko lub iberyjsko brzmiąca marka jest najlepszą dźwignią marketingową, nie trzeba nikogo przekonywać. Korzystają z tego chętnie spółki giełdowe — np. CCC, które dwie trzecie butów kupuje od producentów azjatyckich, ale sprzedaje je pod takimi markami, jak Cesare Cave czy Gino Lanetti, a także Gino Rossi, w przypadku którego około 85 proc. towarów trafia do sklepów z zakładów produkcyjnych w Słupsku i Łosinie.
Po pierwsze jakość
Zurbano tymczasem, nazwane tak od eleganckiej ulicy w Madrycie, w Polsce jedynie projektuje i sprzedaje. Produkcją zajmują się podwykonawcy w Europie Zachodniej.
— Buty projektujemy w Warszawie, naturalne skóry i pozostałe materiały zamawiamy przede wszystkim we Włoszech, co daje nam pewność najwyższej jakości, a produkcję zlecamy małym, rodzinnym zakładom w Hiszpanii, Portugalii i Włoszech. Buty są robione ręcznie, więc na początku, przy małej skali działania, nie było nam łatwo o znalezienie firm chętnych do współpracy. Z drugiej strony wiedziałyśmy, że modele butów muszą być naprawdę dobrze dopracowane, muszą się odróżniać i być wyjątkowe, by znalazły się klientki. Gdy się wyprzedawały, mogłyśmy projektować i zamawiać kolejne — mówi Monika Łukacijewska.
Założycielka Zurbano spodziewa się, że firma w tym roku zacznie być rentowna.
— Prowadzimy sprzedaż przez internet, ale mamy też własny showroom na warszawskiej Ochocie. Nawiązałyśmy również współpracę z butikami premium w Warszawie, Krakowie i Łodzi, w których pojawiają się nasze buty, i stopniowo poszerzamy sieć sprzedaży. Nasza marka jest w tym momencie niszowa, ale ta nisza w Polsce jest duża i słabo zagospodarowana, więc można w niej sporo zdziałać — mówi Monika Łukacijewska.