Trzy partie opozycyjne złożyły w ubiegłym tygodniu wniosek, w którym domagały się, by to parlament rozstrzygał o rosyjsko-niemieckiej inwestycji, a nie rząd podejmując administracyjną decyzję.
Jednak koncepcja ta przegrała w głosowaniu wewnątrz komisji, której decyzja jest - według szwedzkich przepisów - ostateczna.
Minister ochrony środowiska Andreas Carlgren oświadczył, że wniosek opozycji był wzywaniem do łamania prawa, ponieważ decyzje w podobnych sprawach należą wyłącznie do rządu.
"Obowiązują przecież dokładne i jasne przepisy, jak ma być zarządzane państwo" - podkreślił Carlgren. Minister zapowiedział równocześnie, że jego resort pracując nad rządowym stanowiskiem będzie ściśle przestrzegał prawa dotyczącego środowiska.
Spodziewając się kłopotów ze strony szwedzkiej, inwestor gazociągu, spółka Nord Stream, prowadzi kampanię propagandową mająca nastawić szwedzką opinię publiczną przychylnie do przedsięwzięcia. Organizuje się np. konferencje, by przekonać rybaków, że gazociąg po dnie Bałtyku w żaden sposób nie zaszkodzi połowom.
Natomiast były kanclerz Niemiec Gerhard Schroeder, kierujący radą nadzorczą Nord Stream, użył wobec Szwecji argumentów politycznych.
Niedzielny dziennik "Svenska Dagbladet" relacjonował, że Schroeder niedawno oświadczył, że przeszkadzanie w budowie byłoby posunięciem nieprzyjaznym wobec większości państw Europy Zachodniej. "Nie wierzę, by pojedynczy kraj europejski chciał w sposób poważny powstrzymać Francję, Wielką Brytanię, Holandię, Danię i inne państwa UE w ich dążeniach do zaspokajania potrzeb energetycznych".
Michał Haykowski (PAP)