TP SA: OTO OFERTA SKAZANA NA SUKCES
Przyszły inwestor spółki musi mieć doświadczenie w inwestycjach zagranicznych
TYLKO TERAZ: Odkładanie oferty TP SA nie miało merytorycznego i uzasadnionego powodu — twierdzi Alicja Kornasiewicz, wiceminister skarbu. fot. ARC
Alicja Kornasiewicz, wiceminister skarbu, nie ma żadnych wątpliwości, że akcje Telekomunikacji Polskiej rozejdą się wśród abonentów jak ciepłe bułeczki, wielcy inwestorzy zaś będą się pchali drzwiami i oknami.
— Czy nie lepiej było odłożyć sprzedaż TP SA na lepsze czasy?
— Jeszcze rok temu, czy nawet wcześniej, można było spodziewać się lepszych efektów, ale o to można mieć pretensje tylko do naszych poprzedników. Dziś nie ma sensu dalej zwlekać, bo nie ma pewności, że wkrótce lepsza koniunktura powróci. W sytuacji gdy grozi odpływ kapitału zagranicznego z Polski, trzeba zrobić wszystko, by przyciągać solidnych inwestorów. Nie ma lepszego sposobu niż sprzedawanie akcji największej w regionie i bardzo atrakcyjnej firmy. Nie wolno też zapominać, że sprzedajemy tylko 15 proc. akcji TP SA.
— Z jednej strony musieli Państwo zapewnić jak największe wpływy do budżetu, z drugiej — mieli do czynienia z fatalną sytuacją na giełdach światowych. Czy ciężko było wyznaczyć kompromisowe widełki ceny akcji TP SA?
— Ogłoszona cena jest wypadkową analizy finansowej i zainteresowania, na jakie można liczyć na rynku. Ponadto wynika z porównania naszego telekomu z innymi podobnymi firmami na świecie. Myślę, że cena obiektywnie uwzględnia te wszystkie czynniki.
Ale chciałabym zaznaczyć, że jest to błąd w myśleniu: nie prywatyzuje się po to, by zmaksymalizować wpływy do budżetu, ale po to, by stworzyć lepsze warunki do działania firmie. Chodzi o to, by podmioty prywatne były silne i mogły sobie poradzić w czasach gorszej koniunktury.
Nie wiem, dlaczego nikt nie bierze pod uwagę tego, ile TP SA zyska na swojej prywatyzacji. Po pierwsze stanie się firmą znaną, po drugie zdobędzie dostęp do rynków finansowych, a to jest niezbędne dla sfinansowania zakładanych inwestycji rzędu 3 mld USD.
— Czy taki poziom widełek cenowych gwarantuje zyski także drobnym inwestorom?
— Sądzę, że akcje Telekomunikacji stanowią atrakcyjną ofertę dla wszystkich, a przede wszystkim dla inwestorów długoterminowych. Oni porównują penetrację rynku telekomunikacyjnego w Polsce i na świecie. Widzą w TP SA gigantyczny potencjał wzrostu.
— Ale jak zachęcić drobnych inwestorów abonentów do kupowania firmy, która nie kojarzy im się najlepiej?
— Właśnie po to prywatyzujemy, by TP SA zaczęła wreszcie działać jak firma prywatna, a nie państwowy moloch. Chodzi przecieżo to, żeby było taniej, szybciej i bez problemów. Tak było w innych krajach.
— Jeszcze niedawno zapowiadali Państwo, że opracują drugi etap prywatyzacji TP SA po zakończeniu pierwszego. Tymczasem we wtorek rząd obwieścił, że w przyszłym roku inwestor strategiczny kupi do 35 proc. akcji. Co się stało?
— Rzeczywiście, początkowo chcieliśmy się skoncentrować tylko na pierwszej ofercie. Uważam jednak, że jeśli przy prywatyzacji mówi się „a”, to trzeba powiedzieć także „b” i „c”. Tym bardziej że inwestorzy krajowi i zagraniczni niecierpliwie oczekiwali tych informacji.
— Jakie kryteria ma spełnić ten inwestor?
— To powinien być wielki, renomowany międzynarodowy koncern telekomunikacyjny z doświadczeniem w inwestycjach strategicznych i restrukturyzacji w innych krajach.