
Trafiła do Polski jako mała dziewczynka. Jej rodzice dostali tu propozycję pracy i zdecydowali, że zostaną na stałe – teraz prowadzą w Łodzi sieć restauracji.
– Pamiętam moje pierwsze spotkanie z Polską w lutym 2000 r. Śnieg, zimno, wszyscy wydawali się tacy duzi, a ja taka malutka… Razem z bratem uczyliśmy się języka polskiego u prywatnej nauczycielki. Po latach wciąż uważam, że to jeden z najtrudniejszych języków, a gramatyka nadal bywa wielką tajemnicą – twierdzi Lilly Tran.
Podobnego zdania jest jej mąż, z którym Lilly prowadzi restaurację Ha Long. Z drugiej strony Polakom trudno wymówić jego imię i nazwisko Tran Viet Hung, dlatego na nasz użytek został swojskim Tomkiem.
– Poznaliśmy się z Lilly kilkanaście lat temu na targowisku Ptak w podłódzkim Rzgowie. Przez rok byliśmy przyjaciółmi, potem to uczucie zmieniło się w coś innego, co trwa do dziś. To musiało być przeznaczenie – okazało się, że oboje pochodzimy z Hanoi, gdzie nasze rodziny mieszkają raptem pół godziny drogi od siebie. To rzadkość, bo Wietnam to duży kraj i normą jest, że bliskich dzieli nawet 1000 km – twierdzi Tomek.

Prowadzenie restauracji było naturalne dla obojga, bo to kontynuacja pracy rodziców Lilly.
– Ha Long to kuchnia wietnamska, ale przystosowana do polskiego podniebienia – podkreśla restauratorka.
Organizacja i zaangażowanie

Gdy zaczęła się pandemia, łódzkie restauracje włączyły się w akcję przygotowywania i dowożenia posiłków dla medyków. Lilly Tran wykorzystała zapasy – gdy tylko pojawiły się sygnały o wirusie, restauracja kupiła m.in. ponad 300 kg ryżu i palety oleju. Zaczęła od 50 porcji przygotowanych z pomocą wujka, właściciela baru. Świeże warzywa dostarczał zaprzyjaźniony rolnik z Górnego Rynku. W pomoc włączyli się przyjaciele, ostatecznie rozwieziono dwa tysiące porcji, posiłki pojechały też do osób szyjących maseczki. Dużą pomocą okazał się Facebook.
– Wrzuciłam informację, że chcemy pomagać i prosimy o wsparcie. Bardzo szybko uzbieraliśmy 3 tys. zł, głównie dzięki naszym przyjaciołom z Wietnamu. Chcieliśmy pokazać, że wszyscy wspieramy lekarzy, nawet tylko dostarczając im gorący rosół – wspomina Lilly Tran.
Zorganizowała też zbiórkę dla Instytutu Centrum Zdrowia Matki Polki. W jeden dzień jej wietnamscy znajomi zebrali prawie 11 tys. zł, które przeznaczono na zakup rękawiczek i środków czystości.

W 2021 r. podczas 29. Finału WOŚP na Piotrkowskiej Fundacja Wolne Miejsce, której Lilli jest koordynatorką (fundacja organizuje wigilie i śniadania wielkanocne dla samotnych), i restauracja Ha Long ugotowały tysiąc zup pho dla wolontariuszy i przechodniów. 30 marca rozpoczęła się gigantyczna praca nad przygotowaniem dań wielkanocnych dla potrzebujących z Łodzi, Warszawy, Piaseczna, Gostynia, Rumi i Ostrowa Wielkopolskiego. Firma Pamso z Pabianic zasponsorowała wędliny, akcję wsparło też miasto.

W ostatniej chwili wolontariusze, którzy zadeklarowali pracę przy przygotowaniu posiłków, wycofali się, przestraszeni kolejnym lockdownem. Lilly zaczęła dzwonić do znajomych Wietnamczyków z innych miast i błagać o pomoc. Przyjechali do Łodzi i pracowali po 12–13 godzin, by przygotować paczki na święta, których… nie obchodzą. Lilly jest buddystką, w pomaganiu ludziom innych wyznań w zorganizowaniu świąt nie widzi sprzeczności.

– Buddyzm wymaga, by pomagać innym, ale u mnie to przede wszystkim potrzeba serca. Kiedy nie pomagam, czegoś mi brakuje – podkreśla restauratorka.
Przed Wielkanocą była bardzo zmęczona, bo przez pięć dni pracowała po 16 godzin.
„Lilly dzieli się dobrem, a my razem z nią, paczki pojadą do 1600 łodzian. Przygotowania świąteczne w domu leżą, okna nieumyte, ale to jest ważniejsze. Lilly wczoraj wyszła stąd o 1 w nocy” – mówił dwa dni przed Wielkanocą Marcin Gołaszewski, przewodniczący Rady Miejskiej w Łodzi, który pod przywództwem Lilly obierał cebulę, farbował jajka, kroił i pakował wędliny. Było co robić, bo mowa o 2,5 tony wędlin, trzech tysiącach litrów żurku, 12 tysiącach jajek.
Plany życiowe i zawodowe

Do Wietnamu Lilly jeździ co dwa, trzy lata. Starszy syn regularnie lata na wakacje do dziadków, rodziców Tomka.
– Tam jest ojczyzna, ale tu, w Polsce, gdzie rodzina, jest dom – uważa Lilly Tran.
W przyszłości chciałaby mieszkać blisko dzieci, a nie wiadomo jeszcze, jakie podejmą życiowe decyzje. Na razie starszy synek, chodzący do pierwszej klasy podstawówki, deklaruje, że chce być lekarzem w Polsce. Dlatego przyszłość wiąże z tą częścią świata.

Teraz ma kolejne zadanie, lecz czeka na poluzowanie obostrzeń w gastronomii – planuje otwarcie drugiej restauracji w ścisłym centrum Łodzi, przy ul. Piotrkowskiej. Ma to być prawdziwa kuchnia wietnamska. Choć Lilly lubi eksperymentować, np. do tradycyjnej łódzkiej zalewajki dodaje sos rybny, Tomek z polskiej kuchni akceptuje tylko schabowego z kapustą.
– W kuchni wietnamskiej jest więcej warzyw, to bardziej skomplikowane gotowanie – obiad czy kolacja to trzy, cztery dania. Każdy ma swoją miseczkę i nakłada co chce – mówi restauratorka.
W menu przyszłej autorskiej restauracji mają się znaleźć m.in.: Bangh Xeo – smażony chrupki placek z nadzieniem, Bun Cha – makaron ryżowy z pulpecikami w sosie rybnym i zawijasy Goi Nem Cuon.

W ubiegłym roku restauracja Ha Long była zamknięta przez dwa miesiące, Lilly przyznaje, że było ciężko. W tym roku jest lepiej, starcza pieniędzy na życie, na dobrą szkołę dla dzieci. To, co zostaje, rodzina przeznacza na pomoc innym.
– Szczerze mówiąc, nie mamy z mężem żadnych oszczędności… – wyznaje Lilly Tran.
– Jestem z niej bardzo dumny i doskonale wiem, że nowa restauracja będzie oznaczała tyle, że Lilly będzie miała więcej pieniędzy na pomaganie innym – twierdzi Tomek.
– Co zrobić, Łódź to jest moje miasto. Jestem Wietnamką z pochodzenia i łodzianką z wyboru – kwituje restauratorka.
Miasto tę miłość odwzajemnia – w październiku 2020 r. Hoai Phuong Tran Thi została wyróżniona odznaką Za Zasługi dla Miasta Łodzi za pomoc lekarzom w czasie pandemii i wszystkim potrzebującym.