Trump porzucił G7 w zimnej atmosferze

Jacek ZalewskiJacek Zalewski
opublikowano: 2025-06-17 20:00

Ocena konfliktu Izraela z Iranem okazała się jedynym punktem zgody przywódców Zachodu na szczycie w Kanadzie.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

W poprzednim komentarzu na otwarcie szczytu G7 w kanadyjskich Górach Skalistych napisałem: „Premier Mark Carney ma tylko nadzieję, że Donald Trump przynajmniej wytrzyma w Kananaskis dwa dni i nie powtórzy skandalu z 2018 r., gdy z 44. szczytu G7 w Quebecu wyjechał obrażony przed czasem, poniżając ówczesnego kanadyjskiego premiera Justina Trudeau”. Tamten epizod przypomniałem chyba w złą godzinę, albowiem prezydent USA po siedmiu latach właśnie powtórzył dyplomatyczno-wizerunkową zagrywkę. W obecnym 51. szczycie G7 uczestniczył jedynie przez poniedziałek, oczywiście ustawił się do familijnego zdjęcia, ale późnym wieczorem wsiadł do Air Force One i odfrunął z Calgary do Waszyngtonu. Formalnie po to, by monitorować nabrzmiewającą, chociaż zdalną wojnę Izraela z Iranem bezpośrednio z podziemnego centrum dowodzenia w Białym Domu. Był to idealny pretekst, wobec którego partnerzy musieli zamilknąć, ale naprawdę… odetchnęli, że we wtorek mogą trochę podebatować merytorycznie bez uczestnika, który z definicji zamierza rozsadzić nie tylko G7 czy szerszą międzykontynentalną G20, lecz generalnie wszelkie struktury międzynarodowe, w których Stany Zjednoczone Ameryki są tylko jednym z podmiotów nominalnie równych stanem wszystkim pomniejszym.

Ocena konfliktu Izraela z Iranem okazała się jedynym punktem zgody przywódców Zachodu. We wspólnej deklaracji – jedynym pisemnym dorobku szczytu w Kananaskis – wezwali do ochrony cywilów, akcentując prawo Izraela do obrony, zaś Iran określając jako główne źródło niestabilności w regionie. Twardo potwierdzili, że Iran nigdy nie będzie mógł posiadać broni nuklearnej. Teheran uznał apel Zachodu za nieuczciwy i jednostronny, albowiem G7 nie potępiła izraelskiego nocnego napadu lotniczego, który 13 czerwca rozpoczął obecne starcia.

Najbardziej zawiedzionym gościem szczytu był ukraiński prezydent Wołodymyr Zełenski. Nie doszło do planowanego na wtorek jego kolejnego spotkania z Donaldem Trumpem, zaś europejscy sojusznicy nie mieli czasu i możliwości, by starać się przekonać prezydenta USA do zaostrzenia sankcji przeciwko Rosji. Podczas skróconej bytności w Kanadzie nie krył on niechęci wobec ewentualnych nowych sankcji, albowiem ich nasilenie oczywiście wiązałoby się z „kolosalnymi kosztami” – jak to określił – również dla Stanów Zjednoczonych. Odnosząc się do swoich pokrętnych relacji z Władimirem Putinem prezydent USA oburzył nie tylko Wołodymyra Zełenskiego, lecz całą G7 wyrażeniem wielkiego żalu z powodu… wyrzucenia Rosji z tej grupy (okresowo zbierającej się w formule G8) po zaborze Krymu dokonanym w 2014 r. Było to tym bardziej szokujące, że dosłownie podczas szczytu w Kananaskis doszło do kolejnych zbrodniczych ataków rosyjskich na Kijów.

Generalnym przegranym szczytu G7 jest także Unia Europejska. Wspólnotę reprezentowali w Kanadzie przewodniczący dwóch głównych instytucji, Komisji Europejskiej i Rady Europejskiej – Ursula von der Leyen i António Costa. Próbowali porozmawiać z Donaldem Trumpem o zawarciu przynajmniej rozejmu, jeśli nie pokoju handlowego, ale niczego nie osiągnęli. Prezydent już z pokładu Air Force One zbeształ delegację UE, że nie zaproponowała Waszyngtonowi „uczciwej” umowy handlowej. Podtrzymał ultimatum „albo zawrą dobrą umowę, albo po prostu zapłacą tyle, ile powiemy, że muszą zapłacić”. Enty raz powtórzył także swoje wieloletnie przekonanie, że Unia Europejska – a nawet już jej poprzedniczka Europejska Wspólnota Gospodarcza – powstały po to, by zaszkodzić ekonomicznie Stanom Zjednoczonym Ameryki. Absurd? Po prostu brednia, ale niestety owładnięty jest nią umysł obecnego rezydenta Białego Domu.