Idziemy teraz w kierunku wyższej inflacji niż prognozowana przez NBP — uważa Ryszard Petru, ekonomista i prezes Instytutu Myśli Liberalnej.
PB: Mamy w Polsce kryzys czy nie?
Ryszard Petru: Jeżeli gospodarka zwalnia do 0,3-0,4 proc., to w porównaniu z wcześniejszymi wynikami jest to sytuacja kryzysowa. Dane o sprzedaży detalicznej pokazują jednoznacznie, że część firm notuje duży spadek. Sprzedaż w niektórych branżach jest tak niska, że ewidentnie jest to sytuacja kryzysowa. W sektorach meblowym czy budowlanym zamówienia spadły tak drastycznie, że są one w kryzysie. Oczywiście mamy też branże, które się trzymają na powierzchni. Jeśli jednak popatrzymy na to makroekonomicznie, to sytuacja jest jedną z gorszych, jaką można sobie wyobrazić: wzrost gospodarczy w okolicy zera i bardzo wysoka inflacja, która w kontekście programów socjalnych ogłoszonych ostatnio przez PiS istotnie raczej nie spadnie. To ryzyko tego typu stagflacji, która — jak wynika z historycznych doświadczeń — może długo trwać i na długo bardzo istotnie ograniczyć chęć inwestowania.

Czyli jednak kryzys?
Kryzys, choć niektórzy może uważają, że kryzys następuje tylko nagle, z zaskoczenia, że jest wstrząsem. Ten to klasyczny kryzys pełzający. Pewnie właśnie dlatego wiele osób go nie dostrzega i nawet — niestety — przyzwyczaja się do niego. Jeśli jednak w związku z wysoką inflacją i wyraźnie niższym wzrostem płac wiele osób wydaje znacznie mniej niż wcześniej i mamy wyraźne pogorszenie sytuacji w stosunku do lat poprzednich, to ja nazwałbym to nie inaczej, jak właśnie kryzysem.
Można bardzo długo dywagować nad tym, jakie są przyczyny tego kryzysu. Może teraz jest to mniej istotne…
Przyczyny mają wpływ na to, jakie metody działają, a jakie nie.
Chyba ważniejsze jest to, co zrobić, żeby z tego kryzysu wyjść?
Zacznijmy jednak od przyczyn. Uważam, że paradoksalnie całe to rozdawnictwo finansowe, szczególnie napływ pieniędzy w trakcie pandemii, wywołało olbrzymią inflację, nadmierny popyt, który teraz został skorygowany nie tylko w Polsce, ale także na świecie. W Europie wstrzymano wiele programów, które tworzono w celu pobudzenia popytu, ze względu na to, że generują inflację. W dominującej liczbie gospodarek uważa się obecnie, że kluczową kwestią jest zduszenie inflacji. Historia pokazuje, że uporczywa, wysoka inflacja — 6-7 proc. jest w Europie, a to, co mamy w Polsce, to bardzo wysoka, choć oczywiście nie hiperinflacja, jak na początku lat 90. — bardzo istotnie ogranicza możliwości normalnego funkcjonowania. Uporczywy 7-8-procentowy wzrost cen powoduje, że gospodarka wolniej się rozwija, co staje się fundamentalnym problemem. Niestety mam wrażenie, że w Polsce we władzach monetarnych i fiskalnych nikt lub mało kto tak to postrzega. Nie widzę bowiem chęci zbicia inflacji, przeciwnie — jest oczekiwanie, że gospodarka sama sobie jakoś z nią poradzi.
Oczywiście zero to jeszcze nie spadek PKB, ale zwróćmy uwagę, że zwykle było tak: jeśli europejska gospodarka nie rosła, to my mieliśmy 2 proc. wzrostu, a jeśli tam było 2 proc., to u nas 4-4,5. Teraz wygląda na to, że Polska ma jeden z gorszych wskaźników wzrostu gospodarczego w Europie i jeden z najwyższych wskaźników inflacyjnych. Do tego deficyt zgodnie z ostatnimi propozycjami PiS-u — 800+ oraz inne dodatki — wzrośnie o 1 punkt procentowy PKB. To jednoznacznie negatywny przekaz dla tych, którzy mają tworzyć miejsca pracy i inwestować.
Wiele wskazuje na to, że kroki podejmowane przez władze nie są krokami, które zapobiegną rozwojowi kryzysu. Wręcz przeciwnie.
Oczywiście. Jeśli chwilowo zwiększymy popyt, to może pojawić wzrost gospodarczy, ale pamiętajmy, że ten popyt z czegoś trzeba sfinansować — albo wyższymi podatkami, albo dodatkowym długiem. W tym drugim przypadku oznacza to wyższe dla budżetu koszty jego obsługi.
Całkiem niedawno, chyba w okresie majowego weekendu, pojawiły się wypowiedzi niektórych członków Rady Polityki Pieniężnej sugerujące, że trzeba zacząć obniżać stopy procentowe. To woda na młyn dla spekulacji, bo przy wysokiej inflacji opłaca się brać kredyt. Tylko ten kredyt napędzi dodatkowy popyt, który z kolei wywoła jeszcze wyższą inflację. Obawiam się takiego scenariusza.
Nie mam natomiast wrażenia, by podejmowano jakiekolwiek działania, by uwolnić energię polskich przedsiębiorstw, obniżyć podatki, deregulować.
Wspomniał pan, że wysoka inflacja może się utrzymać przez dłuższy okres. Dłuższy okres, czyli ile?
Przyjmuje się, że dłużej niż rok. Załóżmy nawet, że pod koniec roku inflacja będzie jednocyfrowa, choć bliżej 9 niż 3 proc. Moim zdaniem istnieje bardzo realne ryzyko, że ten poziom utrzyma się przez cały 2024 r. Tak naprawdę to idziemy w kierunku wyższej inflacji niż prognozowana przez NBP i obawiam się, że w najbliższych miesiącach kolejne branże to odczują.
Rozmawiamy już dłuższą chwilę, ale do tej pory nie padł termin KPO. Czy pana zdaniem KPO jest receptą na wyjście z kryzysu?
Nie sądzę, aby KPO fundamentalnie zmienił sytuację, choć wsparłby pewne działania innowacyjne, proinwestycyjne. Nie będzie to jednak czynnik, który wydźwignie nas z kryzysu. Byłby to dodatkowy pieniądz, który też może być niewłaściwie wydany i wtedy przełoży się na wzrost inflacji. Zwróćmy uwagę, że w Europie bardzo istotnie wstrzymano część tego typu działań i inwestuje się wyłącznie w te obszary, które zwiększają wydajność gospodarczą.
Jaka zatem byłaby jedna, dwie, trzy recepty na to, jak wyjść z kryzysu?
Oto one: pierwsza — zduszenie inflacji wyższymi stopami procentowymi, ograniczeniem popytu, czyli zupełnie coś innego, niż dzieje się teraz. Druga — deregulacja gospodarki, czyli istotne uproszczenie przepisów. Trzecia — prywatyzacja. Nie widzę powodu, żeby Orlen był państwowy, żeby państwowe były Pekao czy PKO BP oraz żeby kolejka linowa była państwowa. Wiem, to brzmi bardzo znajomo, jak w latach 90., ale rządzący zapędzili nas w sytuację na swój sposób podobną do tamtej, choć może nie aż tak skrajną.
Jaka jest perspektywa realizacji każdej z recept?
Na dzisiaj, mówiąc szczerze, żadna. Mamy przecież do czynienia z pomysłami nacjonalizacji — choćby w ostatnich dniach zapowiedziano coś, co może oznaczać upaństwowienie autostrad. Jeżeli chodzi o zduszenie inflacji, to NBP raczej akceptuje jej 6-7-procentowy poziom. To uporczywa inflacja, do której się przyzwyczajamy i którą bardzo trudno będzie zbić do tej, jaką miewaliśmy w Polsce, czyli około 2 proc. Jeśli zaś chodzi o deregulację, to owszem, dużo się o tym mówi, nawet premier ostatnio wspominał o najprostszych podatkach, ale w rzeczywistości są one coraz bardziej skomplikowane. Wie to każdy, kto musiał ostatnio przejść przez wypełnienie PIT-a.
Rozmawiał Bartłomiej Mayer
Szukaj Pulsu Biznesu do słuchania w Spotify, Apple Podcasts, Podcast Addict lub w Twojej ulubionej aplikacji.
dziś: „Kryzys! Kryzys?”
goście: Łukasz Bernatowicz – BCC, Rada Dialogu Społecznego, Michał Kołodziejczak – Agrounia, Piotr Ostrowski – OPZZ, Ryszard Petru - Instytut Myśli Liberalnej, Tomasz Prusek – Fundacja Przyjazny Kraj