Trzy wnioski z majowej bitcoiniady

Krzysztof Kolany
opublikowano: 2021-05-26 20:00

Maj mocno poturbował portfele amatorów kryptowalut. Choć potwierdziły się wcześniejsze ostrzeżenia przed spekulowaniem w tym segmencie, to jednak pogłoski o rychłej śmierci bitcoina są mocno przesadzone

To jest gorący maj w sektorze kryptowalutowym po tym, jak od września do kwietnia cena bitcoina (BTC) wzrosła niemal 6,5-krotnie, w połowie zeszłego miesiąca osiągając niemal 65 tys. USD. Późniejsza korekta zniosła kurs BTC w okolice 47 tys. USD (czyli o 27 proc. w dół). Potem jednak notowania wiodącej kryptowaluty powróciły do 60 tys. USD. I wtedy dopiero się zaczęło.

Elon Musk i chiński krach

Za ojca wyprzedaży na rynku kryptowalut uznano Elona Muska, który nagle „zaniepokoił się”, jakie to ilości energii elektrycznej zużywa proces wydobywania i autoryzacji bitcoinowych transakcji. W związku z tym kierowana przez niego Tesla zawiesiła przyjmowanie zakupy samochodów za pośrednictwem bitcoin. „Zdrada” Elona Muska, który w poprzednich miesiącach wielokrotnie przejawiał swoją sympatię względem kryptowalut, była podwójna. Bowiem kilka dni później Elon na Twitterze zasugerował, żeTesla sprzedała zakupione w styczniu bitcoiny. Co prawda później Elon Musk temu zaprzeczył, ale antybitcoinowa tyrada założyciela Tesli wywołała szerokie poruszenie w kryptowalutowej społeczności.

Wypowiedzi Elona Muska tylko dolały oliwy do i tak już rozgrzanego kryptowalutowego tygla. Kolejny cios bitcoinowi zadały władze Chin. Rano 19 maja Ludowy Bank Chin wydał oświadczenie, w którym podkreślił, że kryptowaluty nie mogą być używane jako metody płatności, ponieważ „nie są prawdziwymi walutami”. W efekcie instytucje finansowe nie mają prawa wyceniać produktów czy usług w kryptowalutach. Był to otwarty atak na bitcoina po fiasku testów cyfrowego juana.

Prawdziwy kryptowalutowy horror rozegrał się jednak dopiero po południu, gdy poranne spadki przerodziły się w istną panikę. Notowania bitcoina w ciągu kilkudziesięciu minut spadły z 38 tys. do niespełna 30 tys. USD, by później równie szybko podnieść się do 38 tys. USD. Przecena mniejszych kryptowalut momentami przekraczała nawet 50 proc. Wszystko działo się w zawrotnym tempie, do którego uczestnicy rynków finansowych raczej nie są przyzwyczajeni. W ciągu dwóch kolejnych dni notowania BTC wzrosły do przeszło 43 tys. USD, by 24 maja ponownie spaść w pobliże 34 tys. USD.

Wnioski z majowego szaleństwa

Majowy krach nie był pierwszym, ani też zapewne ostatnim takim wydarzeniem na rynku kryptowalut. Podczas pierwszej (w latach 2011-13) oraz drugiej (w latach 2016-17) bitcoinowej hossy kilkukrotnie obserwowaliśmy trwające dzień lub kilka dni spadki rzędu 30-40 proc. Coś, co na rynku akcji czy walut jest synonimem krachu, na kryptowalutach jest w zasadzie wydarzeniem całkiem zwyczajnym. W przeszłości zdarzało się też, że w horyzoncie kilkumiesięcznym bitcoin potrafił stracić ponad 80% swej wartości.

Niemniej jednak tak wielka zmienność w mojej ocenie dyskwalifikuje BTC jako środek płatniczy oraz jako sposób przechowania wartości. Trudno sobie wyobrazić, aby ceny dóbr wyrażone w pieniądzu wahały się o 30 proc. lub więcej procent w ciągu dnia. Taka zmienność praktycznie uniemożliwia planowanie jakichkolwiek transakcji. Z tego samego powodu bitcoin i jego krewniacy póki co nie nadają się jako środek przechowywania majątku. Wyobraźmy sobie, że nasze życiowe oszczędności trzymamy w BTC i akurat część z nich jest nam pilnie potrzebna. A tu nagle okazuje się, że w ciągu kilku godzin ich siła nabywcza spadła o jedną czwartą. Coś takiego jest nie do wyobrażenia w przypadku złota, dolara czy euro. Nawet notowania srebra są o rząd wielkości stabilniejsze. Nadal więc uważam, że bitcoin nie jest w stanie zastąpić złota w roli uniwersalnego pieniądza.

Po drugie, z pełną mocą unaoczniło się ryzyko regulacyjne, które niczym miecz Damoklesa wisi nad kryptowalutami. W maju wystarczył jeden komunikat Ludowego Banku Chin, by na rynku bitcoina wywołać popłoch i spadek o 30 proc. A to dlatego, że Chiny są domem dla wielu użytkowników BTC oraz głównym ośrodkiem bitcoinowego „górnictwa” i węzłów potwierdzających transakcje. Co więcej, salwy w stronę kryptowalut oddały też władze Stanów Zjednoczonych. 11 maja amerykański nadzór giełdowy (SEC) ostrzegł, że bitcoiny oraz kontrakty terminowe na bitcoiny są wysoce spekulacyjnym aktywem. Kilka dni później do kryptowalut postanowił dobrać się amerykański fiskus, który chciałby otrzymywać informacje o transakcjach, których wartość przekracza 10 tys. USD. Wprowadzenie w życie tej regulacji zlikwidowałoby jedną z zalet bitcoina, jakim jest anonimowość przeprowadzanych transakcji.

Jest to ryzyko, z którego nie wszyscy zwolennicy kryptowalut zdają sobie w pełni sprawę. Bitcoin powoli staje się alternatywą dla fiducjarnego pieniądza, który współczesne banki centralne mogą emitować bez żadnych ograniczeń. I zapewne będą tego przywileju bronić do upadłego. Nikt łatwo nie zrezygnuje z monopolu na „bicie” pieniądza. Rządy mają po swojej stronie możliwość kształtowania prawa oraz wprowadzania restrykcji i zakazów, za którymi stoi aparat przemocy w postaci policji, aparatu skarbowego, służb specjalnych a w ostateczności nawet wojska. O ile nie wierzę w opcję pełnej i globalnej delegalizacji kryptowalut, to w ramach rozmaitych regulacji wartość i użyteczność bitcoina może zostać mocno ograniczona przez władze.

Bańka nie musi oznaczać końca

I na koniec dodajmy wniosek chyba już oczywisty. Otóż piorunująca zmienność notowań kryptowalut nie jest tylko efektem braku regulacji, decentralizacji systemu, wciąż słabej pozycji inwestorów instytucjonalnych czy handlu odbywającego się 24 godziny na dobę przez 7 dni w tygodniu. Takich krachów ani takich wzrostów nie byłoby, gdyby nie fakt, że w segmencie kryptowalut mamy do czynienia z bańką spekulacyjną. Wystarczy spojrzeć na anegdoty o tym, jak niedoświadczeni inwestorzy za całe życiowe oszczędności kupowali BTC po 60 tys. USD. Wystarczy przyjrzeć się hype’owi, który bitcoinowi towarzyszy w mediach tradycyjnych oraz przede wszystkim społecznościowych. Wystarczy spojrzeć na piramidę finansową w postaci dogecoina czy ewidentne przekręty zachodzące w segmencie tzw. shitcoinów. Sam fakt, że kapitalizacja niektórych z nich liczona jest w miliardach dolarów jeszcze nie czyni z nich stabilnych aktywów finansowych.

Fakt istnienia manii spekulacyjnej w kryptowalutach nie oznacza, że sama idea nie ma przyszłości. Sądzę, że blockchain na dobre wszedł do sektora finansów i pomógł wytworzyć zupełnie nową klasę aktywów, która pozostanie z nami na stałe. Ale chyba nikt nie jest w stanie przewidzieć, czy to będzie akurat BTC czy na przykład jakaś jeszcze nieistniejąca kryptowaluta. Wszystko to trochę przypomina sytuację sprzed ponad 20 lat, gdy po bańce internetowej masowo padały liczne „dotcomy”, by na ich gruzach powstała potęga Google’a, Amazona czy później Facebooka.